Pośpiesznie
wróciłem do domu, aby opowiedzieć wszystko Amandzie. Siedziała
na kanapie i oglądała jakiś film.
-I
jak? - odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła się. -Dobrze.
-Masz jakąś nietęgą minę. Stało się coś skarbie? - zapytała z troską.
Spojrzałem
tylko na nią i usiadłem obok. Co prawda miałem ogromne wyrzuty
sumienia. Przyczyniłem się do śmierci faceta, który miał żonę
i córkę. Fatalne uczucie. Dobrze, że media się nie dowiedziały
bo menadżer zrobiłby mi taką aferę, że nawet nie chcę myśleć.
Ale tu nie chodziło o jakieś tam media. Dopiero dzisiaj dotarło do
mnie co tak naprawdę zrobiłem. Przez moją głupotę zginął
człowiek. Jak zobaczyłem łzy tej dziewczyny, Sharon to chciałem
zapaść się pod ziemię. Odwróciłem się do Amandy i wpiłem się
w jej usta. Nie miałem ochoty teraz o tym myśleć.
-W
takim razie, rozumiem, że wszystko w porządku? - powiedziała, gdy
wreszcie się od siebie oderwaliśmy.
Przytaknąłem
tylko.
-Słuchaj
muszę oddać dzisiaj jeszcze jeden projekt. -Jak to? Myślałam, że wszystko skończyłeś.
-Przypomniałem, sobie, że właśnie nie. - mruknąłem.
-Dobrze, idź. - powiedziała.
Pocałowałem
ją na pożegnanie i ubrałem szybko kurtkę. Musiałem do pracowni.
Te wyrzuty sumienia nie dawały mi spokoju, więc jedyne wyjście to
albo się komuś wygadać, naszkicować coś lub się porządnie
wydrzeć. Ale niby komu miałem się zwierzyć? Amanda jak zwykle się
nie przejmie i powie tylko, że mi przejdzie. O chłopakach z zespołu
nawet nie myślę, oni nie są od takich spraw. Wydrzeć się nie mam
gdzie, przecież nie pójdę do menadżera i nie powiem: - Hej,
udostępnij mi studio, muszę się powydzierać bo zabiłem
człowieka, jak tam u ciebie? Została pracownia. Może wymyślę coś
dobrego? Przynajmniej będzie pożytek. Kierowałem się do mojej
pracowni, ale po drodze obskoczyli mnie projektanci. Każdy z innym
pomysłem. Starałem się ich słuchać, ale nie mogłem się skupić.
Wreszcie skończyli, do pomieszczenia wszedłem z masą kartek
zapełnioną różnymi rysunkami. Zacząłem je przeglądać.
Niektóre naprawdę się nadawały, inne były zrobione na odwal się.
Westchnąłem tylko i zabrałem się za rysowanie. Po chwili na
kartce pojawił się już zarys trzech postaci. Nagle do
pomieszczenia wparowała Madison. Zajmowała się sesjami
zdjęciowymi.
-Cześć,
masz te papiery? - zapytała z niecierpliwością. -Jakie papiery? - naprawdę nie wiedziałem o co jej chodzi
-Sykes, czy ty jesteś poważny?! Dawałam ci je w poniedziałek, miałeś podpisać i przejrzeć!
-Kompletnie zapomniałem. - mruknąłem
-Jak mi tego nie oddasz w ciągu pół godziny to cie ukatrupię! Przecież mówiłam, że to ważne.
-Przepraszam, naprawdę. Już jadę do domu. Będziesz je mieć za 15 minut, obiecuję. - powiedziałem zrywając się z fotela.
Wybiegłem
z budynku i wsiadłem do samochodu. Po pięciu minutach drogi byłem
już przed domem. Wpadłem do niego jak burza nie zamykając za sobą
drzwi.
-Amanda,
widziałaś może takie papiery, kładłem je chyba, gdzieś na
stole?! - krzyknąłem wchodząc do salonu.
To co
tam zobaczyłem po prostu mną wstrząsnęło. Amanda siedziała na
kolanach jakiegoś faceta. Całowali się. Stanąłem jak wryty w
drzwiach. Dziewczyna spojrzała na mnie i momentalnie zerwała się
na równe nogi.
-Oliver,
ja ci to wszystko wytłumaczę. - powiedziała błagalnie.
Spojrzałem
na nią z obrzydzeniem. Cios prosto w serce. Kochałem ją. Naprawdę
ją kochałem. Wiązałem z nią całą moją przyszłość. A tu
proszę: kochanek.
-Wyjdź
– tylko tyle zdołałem wykrztusić. -Ale..
Nie
dałem jej dokończyć.
-Wyjdź!
- wydarłem się.
Bez
słowa ruszyła ku drzwi, płakała. Facet spojrzał na mnie z
wyższością, ale miałem to gdzieś. Jej łzy już mnie nie
ruszały. Jeszcze godzinę temu, nie wytrzymałbym, gdyby z jej oczy
wyciekła choć jedna łza z mojego powodu. Tego się po niej w ogóle
nie spodziewałem. Być może byłem aż tak zaślepiony, ale
naprawdę wszyscy moi znajomi, rodzina bardzo ją polubili. Nikt na
nią złego słowa nie powiedział. Usiadłem załamany na skraju
kanapy i przykryłem twarz dłońmi. Oczy zaczęły mi łzawić.
Przypomniałem sobie jednak o dokumentach. Wstałem i szybko je
znalazłem. Wróciłem do biura i bez słowa oddałem je Madison. Nie
miałem już ochoty, żeby coś naszkicować. Po prostu chciałem
wrócić do domu i zasnąć, a jeszcze przed tym się porządnie
nachlać. Tak, tego potrzebowałem. Zadzwoniłem więc po Matta N.
Zanim przeszedł do domu, zdążyłem już wypróżnić kilka
szklanek whisky.
-Łoo,
a ciebie co gnębi, że samotnie pijesz whisky? -zapytał
rozbawiony.
No tak
jego wszystko śmieszy. Chyba to nie był dobry pomysł z tym
zaproszeniem. Zobaczył jednak moją miną i usiadł naprzeciwko
mnie.
-Ej,
stary co jest? - zapytał całkiem poważnie
Nie
odpowiedziałem tylko nalałem sobie kolejna porcję whisky, która
wypiłem za jednym razem, do oczu znów napłynęły mi łzy.
-Czy
ty możesz do jasnej cholery mnie uświadomić?! - krzyknął Matt. -Amanda mnie zdradziła – powiedziałem praktycznie szeptem, po czym od razu wypiłem kolejną szklankę.
Matt
nic nie odpowiedział tylko patrzył z niedowierzaniem.
-Nalej
i mi – rzekł po chwili ciszy
-Sharon, koniec lekcji, wstawaj – usłyszałam głos
Szybko
się otrząsnęłam i spojrzałam na Effy. Zdałam sobie sprawę, ze
zasnęłam na matematyce, ostatniej lekcji tego dnia. Spakowałam
książki do mojej torby pełnej naszywek i razem z Effy wyszłam z
klasy. W szatni panował taki tłok, że musiałyśmy odczekać kilka
minut.
Wreszcie
wyszłyśmy z tego piekielnego budynku. Nie mam pojęcia dlaczego,
ale dzisiaj byłam naprawdę wykończona. Miałam ochotę po prostu
rzucić się na łóżko i iść spać. Jednak nie będzie łatwo,
jutro czeka mnie poważny sprawdzian z historii, na który muszę się
koniecznie nauczyć. Nie chcę zawieść mamy. I tak pozwoliła mi
dzisiaj nie iść na terapię. Effy mieszkała blisko szkoły, więc
ją odprowadziłam i skierowałam się w stronę mojego domu. Wyjęłam
telefon i słuchawki. Włączyłam Iron Maiden i powoli sunęłam w
kierunku domu. Na chodniku leżał brudny, roztapiający się śnieg.
Sheffield o tej porze wyglądało wyjątkowo brzydko. Nareszcie
doszłam do domu. Drzwi były otwarte, z początku się wystraszyłam,
ale potem usłyszałam mamę rozmawiającą przez telefon. Zdziwiłam
się, że dzisiaj przyszła tak wcześnie.
-Cześć
córciu – powiedziała całując mnie w policzek – Mam dla
ciebie niespodziankę. -Mamo, nienawidzę niespodzianek.
-Jak to?
-No tak.
Lubiłam
tylko prezenty od taty. Zawsze mnie czymś zaskakiwał.
-Ta
ci się na pewno spodoba – uśmiechnęła się tylko.
Nic
nie odpowiedziałam i skierowałam się do pokoju. Miałam gdzieś
jej „niespodzianki”. Sięgnęłam po podręcznik od historii i
zaczęłam powtarzać materiał do testu. Nie wiem ile czasu minęło,
ale w pewnym momencie do pokoju weszła moja mama z małym, białym
maltańczykiem na ramionach.
-Ostatnio
sama siedzisz w domu, więc pomyślałam, że sprowadzę ci
towarzyszkę. - powiedziała z uśmiechem.
Podbiegłam
do mamy i pocałowałam ją w policzek biorąc psa na ręce. Był
śliczny. Mała, puszysta kuleczka.
-Jej,
mamo dziękuję. -Nie ma za co, ja zejdę na dół przygotować obiad.
Zamknęła
za sobą drzwi. Spojrzałam na szczeniaczka i usiadłam na ziemni
opierając się o łóżko. Pies to coś, czego potrzebowałam.
Cieszę się, że mama wpadła na taki pomysł. Tylko nie wiedziałam
jak nazwać mój słodki prezent. Nie miałam żadnego pomysłu.
O masakra.. Jestem dzisiaj totalnie wykończona i nie wiem czemu. :c Wstałam po 11 a i tak chcę mi się spać. Co do rozdziału to myślałam, że wyjdzie lepiej, ale naprawdę dzisiaj nie jestem w stanie zrobić czegokolwiek sensownego.
Pozdrawiam :*
Pozdrawiam :*
Nie jest źle ;)
OdpowiedzUsuńMnie się podoba. Czekam na dalszy ciąg wydarzeń.
Pozdrawiam ;)
Podoba mi się. Masz bardzo ciekawy pomysł :D Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy :<3
OdpowiedzUsuńBardzo mi się spodobało :) Opowiadanie jest oryginalne i ciekawe :)
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo fajnie! piszesz idealnie, tak akurat :-) na czytanie większości blogów muszę być w dobrym nastroju, a tu proszę- taki wyśmienity, uniwersalny tekścik :->
OdpowiedzUsuńLecę po więcej!