środa, 3 lipca 2013

Rozdział 3.

     Pośpiesznie wróciłem do domu, aby opowiedzieć wszystko Amandzie. Siedziała na kanapie i oglądała jakiś film.
-I jak? - odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła się. 
-Dobrze.
-Masz jakąś nietęgą minę. Stało się coś skarbie? - zapytała z troską.
Spojrzałem tylko na nią i usiadłem obok. Co prawda miałem ogromne wyrzuty sumienia. Przyczyniłem się do śmierci faceta, który miał żonę i córkę. Fatalne uczucie. Dobrze, że media się nie dowiedziały bo menadżer zrobiłby mi taką aferę, że nawet nie chcę myśleć. Ale tu nie chodziło o jakieś tam media. Dopiero dzisiaj dotarło do mnie co tak naprawdę zrobiłem. Przez moją głupotę zginął człowiek. Jak zobaczyłem łzy tej dziewczyny, Sharon to chciałem zapaść się pod ziemię. Odwróciłem się do Amandy i wpiłem się w jej usta. Nie miałem ochoty teraz o tym myśleć.
-W takim razie, rozumiem, że wszystko w porządku? - powiedziała, gdy wreszcie się od siebie oderwaliśmy.
Przytaknąłem tylko.
-Słuchaj muszę oddać dzisiaj jeszcze jeden projekt. 
-Jak to? Myślałam, że wszystko skończyłeś.
-Przypomniałem, sobie, że właśnie nie. - mruknąłem. 
-Dobrze, idź. - powiedziała.
Pocałowałem ją na pożegnanie i ubrałem szybko kurtkę. Musiałem do pracowni. Te wyrzuty sumienia nie dawały mi spokoju, więc jedyne wyjście to albo się komuś wygadać, naszkicować coś lub się porządnie wydrzeć. Ale niby komu miałem się zwierzyć? Amanda jak zwykle się nie przejmie i powie tylko, że mi przejdzie. O chłopakach z zespołu nawet nie myślę, oni nie są od takich spraw. Wydrzeć się nie mam gdzie, przecież nie pójdę do menadżera i nie powiem: - Hej, udostępnij mi studio, muszę się powydzierać bo zabiłem człowieka, jak tam u ciebie? Została pracownia. Może wymyślę coś dobrego? Przynajmniej będzie pożytek. Kierowałem się do mojej pracowni, ale po drodze obskoczyli mnie projektanci. Każdy z innym pomysłem. Starałem się ich słuchać, ale nie mogłem się skupić. Wreszcie skończyli, do pomieszczenia wszedłem z masą kartek zapełnioną różnymi rysunkami. Zacząłem je przeglądać. Niektóre naprawdę się nadawały, inne były zrobione na odwal się. Westchnąłem tylko i zabrałem się za rysowanie. Po chwili na kartce pojawił się już zarys trzech postaci. Nagle do pomieszczenia wparowała Madison. Zajmowała się sesjami zdjęciowymi.
-Cześć, masz te papiery? - zapytała z niecierpliwością. 
-Jakie papiery? - naprawdę nie wiedziałem o co jej chodzi
-Sykes, czy ty jesteś poważny?! Dawałam ci je w poniedziałek, miałeś podpisać i przejrzeć! 
-Kompletnie zapomniałem. - mruknąłem
-Jak mi tego nie oddasz w ciągu pół godziny to cie ukatrupię! Przecież mówiłam, że to ważne. 
-Przepraszam, naprawdę. Już jadę do domu. Będziesz je mieć za 15 minut, obiecuję. - powiedziałem zrywając się z fotela.
Wybiegłem z budynku i wsiadłem do samochodu. Po pięciu minutach drogi byłem już przed domem. Wpadłem do niego jak burza nie zamykając za sobą drzwi.
-Amanda, widziałaś może takie papiery, kładłem je chyba, gdzieś na stole?! - krzyknąłem wchodząc do salonu.
To co tam zobaczyłem po prostu mną wstrząsnęło. Amanda siedziała na kolanach jakiegoś faceta. Całowali się. Stanąłem jak wryty w drzwiach. Dziewczyna spojrzała na mnie i momentalnie zerwała się na równe nogi.
-Oliver, ja ci to wszystko wytłumaczę. - powiedziała błagalnie.
Spojrzałem na nią z obrzydzeniem. Cios prosto w serce. Kochałem ją. Naprawdę ją kochałem. Wiązałem z nią całą moją przyszłość. A tu proszę: kochanek.
-Wyjdź – tylko tyle zdołałem wykrztusić. 
-Ale..
Nie dałem jej dokończyć.
-Wyjdź! - wydarłem się.
Bez słowa ruszyła ku drzwi, płakała. Facet spojrzał na mnie z wyższością, ale miałem to gdzieś. Jej łzy już mnie nie ruszały. Jeszcze godzinę temu, nie wytrzymałbym, gdyby z jej oczy wyciekła choć jedna łza z mojego powodu. Tego się po niej w ogóle nie spodziewałem. Być może byłem aż tak zaślepiony, ale naprawdę wszyscy moi znajomi, rodzina bardzo ją polubili. Nikt na nią złego słowa nie powiedział. Usiadłem załamany na skraju kanapy i przykryłem twarz dłońmi. Oczy zaczęły mi łzawić. Przypomniałem sobie jednak o dokumentach. Wstałem i szybko je znalazłem. Wróciłem do biura i bez słowa oddałem je Madison. Nie miałem już ochoty, żeby coś naszkicować. Po prostu chciałem wrócić do domu i zasnąć, a jeszcze przed tym się porządnie nachlać. Tak, tego potrzebowałem. Zadzwoniłem więc po Matta N. Zanim przeszedł do domu, zdążyłem już wypróżnić kilka szklanek whisky.
-Łoo, a ciebie co gnębi, że samotnie pijesz whisky? -zapytał rozbawiony.
No tak jego wszystko śmieszy. Chyba to nie był dobry pomysł z tym zaproszeniem. Zobaczył jednak moją miną i usiadł naprzeciwko mnie.
-Ej, stary co jest? - zapytał całkiem poważnie
Nie odpowiedziałem tylko nalałem sobie kolejna porcję whisky, która wypiłem za jednym razem, do oczu znów napłynęły mi łzy.
-Czy ty możesz do jasnej cholery mnie uświadomić?! - krzyknął Matt. 
-Amanda mnie zdradziła – powiedziałem praktycznie szeptem, po czym od razu wypiłem kolejną szklankę.
Matt nic nie odpowiedział tylko patrzył z niedowierzaniem.
-Nalej i mi – rzekł po chwili ciszy




-Sharon, koniec lekcji, wstawaj – usłyszałam głos
Szybko się otrząsnęłam i spojrzałam na Effy. Zdałam sobie sprawę, ze zasnęłam na matematyce, ostatniej lekcji tego dnia. Spakowałam książki do mojej torby pełnej naszywek i razem z Effy wyszłam z klasy. W szatni panował taki tłok, że musiałyśmy odczekać kilka minut.
Wreszcie wyszłyśmy z tego piekielnego budynku. Nie mam pojęcia dlaczego, ale dzisiaj byłam naprawdę wykończona. Miałam ochotę po prostu rzucić się na łóżko i iść spać. Jednak nie będzie łatwo, jutro czeka mnie poważny sprawdzian z historii, na który muszę się koniecznie nauczyć. Nie chcę zawieść mamy. I tak pozwoliła mi dzisiaj nie iść na terapię. Effy mieszkała blisko szkoły, więc ją odprowadziłam i skierowałam się w stronę mojego domu. Wyjęłam telefon i słuchawki. Włączyłam Iron Maiden i powoli sunęłam w kierunku domu. Na chodniku leżał brudny, roztapiający się śnieg. Sheffield o tej porze wyglądało wyjątkowo brzydko. Nareszcie doszłam do domu. Drzwi były otwarte, z początku się wystraszyłam, ale potem usłyszałam mamę rozmawiającą przez telefon. Zdziwiłam się, że dzisiaj przyszła tak wcześnie.
-Cześć córciu – powiedziała całując mnie w policzek – Mam dla ciebie niespodziankę. 
-Mamo, nienawidzę niespodzianek.
-Jak to? 
-No tak.
Lubiłam tylko prezenty od taty. Zawsze mnie czymś zaskakiwał.
-Ta ci się na pewno spodoba – uśmiechnęła się tylko.
Nic nie odpowiedziałam i skierowałam się do pokoju. Miałam gdzieś jej „niespodzianki”. Sięgnęłam po podręcznik od historii i zaczęłam powtarzać materiał do testu. Nie wiem ile czasu minęło, ale w pewnym momencie do pokoju weszła moja mama z małym, białym maltańczykiem na ramionach.
-Ostatnio sama siedzisz w domu, więc pomyślałam, że sprowadzę ci towarzyszkę. - powiedziała z uśmiechem.
Podbiegłam do mamy i pocałowałam ją w policzek biorąc psa na ręce. Był śliczny. Mała, puszysta kuleczka.
-Jej, mamo dziękuję. 
-Nie ma za co, ja zejdę na dół przygotować obiad.
Zamknęła za sobą drzwi. Spojrzałam na szczeniaczka i usiadłam na ziemni opierając się o łóżko. Pies to coś, czego potrzebowałam. Cieszę się, że mama wpadła na taki pomysł. Tylko nie wiedziałam jak nazwać mój słodki prezent. Nie miałam żadnego pomysłu.


O masakra.. Jestem dzisiaj totalnie wykończona i nie wiem czemu. :c Wstałam po 11 a i tak chcę mi się spać. Co do rozdziału to myślałam, że wyjdzie lepiej, ale naprawdę dzisiaj nie jestem w stanie zrobić czegokolwiek sensownego. 
                                                                                                  Pozdrawiam :*
   

4 komentarze:

  1. Nie jest źle ;)
    Mnie się podoba. Czekam na dalszy ciąg wydarzeń.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się. Masz bardzo ciekawy pomysł :D Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy :<3

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mi się spodobało :) Opowiadanie jest oryginalne i ciekawe :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo, bardzo fajnie! piszesz idealnie, tak akurat :-) na czytanie większości blogów muszę być w dobrym nastroju, a tu proszę- taki wyśmienity, uniwersalny tekścik :->
    Lecę po więcej!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

.