niedziela, 28 lipca 2013

Rozdzial 10.

    Leżałam na łóżku i rysowałam jakieś głupoty, gdy usłyszałam głos mojej matki dobiegający z dołu. Ona serio myśli, że coś słyszę i rozumiem?! - spytałam samą siebie. Ze złością wstałam z łóżka i zeszłam do kuchni, gdzie zastałam mamę.
-Mówiłaś coś? - spytałam
-Przysłali to z Uniwersytetu. - powiedziała wskazując na rozdartą kopertę na stole.
-Następnym razem nie otwieraj moich listów! - warknęłam rzucając się w stronę kartek. 
-Dostałaś się. - dodała jeszcze z uśmiechem na ustach. 
Mimo tego, że byłam pewna, że tak się stanie ucieszyłam się bardzo. Poczułam ogromną ulgę. Sięgnęłam jeszcze po list aby ujrzeć to na własne oczy. Podskoczyłam z radości i przytuliłam się do mamy o mało jej nie dusząc.
-Lepiej idź i naszykuj resztę papierów. - powiedziała.
-Już, już. - mruknęłam
- Proszę cię, żebyś załatwiła to wszystko dzisiaj. - dodała jeszcze surowym tonem. 
Kiwnęłam tylko głową. W sumie ma rację. Lepiej oddać to już dzisiaj niż potem się śpieszyć. Poszłam do gabinetu mamy i wyszperałam potrzebne papiery, które wsadziłam w teczkę. Wróciłam do kuchni i niepewnie spytałam się jej czy pożyczy mi swój samochód. Jak zwykle usłyszałam odpowiedz przeczącą. Do uczelni miałam daleko a wiedziałam, że mamie nie będzie chciało się mnie odwieźć! Spojrzałam na nią ze złością. Prawo jazdy zdałam bez najmniejszego problemu a ona nawet nie chce mi pożyczyć auta. Sama jeździ jak typowa blondyna... Założyłam trampki i wyszłam z domu trzaskając drzwiami. Wygrzebałam jakieś drobne z torebki i kupiłam bilet na autobus. Nienawidzę jeździć autobusem. Bez słowa jednak usiadłam, gdzieś na końcu i założyłam słuchawki na uszy. Patrzyłam przez okno.
Olivera nie było już tydzień. Stęskniłam się za nim. Może to głupie, ale bardzo mi go brakowało. Już nie mogłam się doczekać kiedy go zobaczę. Zresztą to tylko tydzień. Wytrzymam. Nagle zdałam sobie sprawę, że za chwilę mój przystanek. Zerwałam się na równe nogi i szybko wyszłam z autobusu po czym skierowałam się w stronę mojej nowej szkoły. Szybko weszłam do środka. Na korytarzu nie było żywej duszy. Zapukałam do drzwi sekretariatu i powoli je uchyliłam. Spojrzałam na tą dziwną blondynkę już drugi raz w tym miesiącu. Mogę się założyć, że sypia z szefem – pomyślałam. Uśmiechnęłam się delikatnie i oddałam to co trzeba. Do domu postanowiłam się przejść, przecież mi nie zaszkodzi. Szłam tak patrząc na Sheffield. Pomyślałam o tym mężczyźnie, który niedawno przyszedł z „wizytą”. Jestem pewna, że gdzieś go już widziałam. Cały czas mnie to dręczyło. Mamie nic o nim nie wspominałam. Miała dość problemów na własnej głowie i nie mam zamiaru dokładać jej ich jeszcze więcej. Spojrzałam na duży budynek z biurami. Olśniło mnie! Miałam chyba z dwanaście lat, wracałam ze szkoły i od razu skierowałam się w stronę gabinetu mojego taty. Tam właśnie rozmawiał z nim ten sam facet tylko, że młodszy i chudszy. Widocznie mu się przytyło na stare lata. Tata mnie wtedy wyprosił z pokoju wspominając, że ma ważną sprawę do załatwienia. Posłusznie odeszłam do siebie. 
Nic mi to nie dało, że sobie o tym przypomniałam. Nadal nie wiedziałam kim on jest. Droga szybko minęła bo już stałam przed domem. Chciałam wejść do środka, ale drzwi były zamknięte. Zajrzałam pod doniczkę i wymacałam mały kluczyk. Wiem, wiem mało oryginale miejsce. Otworzyłam drzwi i szybko poszłam do kuchni czytając nową kartkę od mamy. Będzie wieczorem.. Więc mam czas by na spokojnie wszystko przejrzeć. Zeszłam schodkami do piwnicy i zapaliłam światło. Nie lubiłam tego miejsca, ale to tutaj znajdowały się rzeczy taty. Szybko podeszłam do kartonów i zaczęłam w nich szperać. Natrafiłam na to co mnie interesowało: dokumenty. Usiadłam na jakimś drewnianym stołku i powoli przerzucałam kartki: faktury i sprawozdania z rozpraw. Tata był sędzią. Cholerna „prawnicza” rodzina. Nic ciekawego. Zrezygnowana odłożyłam je z powrotem do pudła. Zaczęłam bez celu chodzić po piwnicy, próbując sobie coś przypomnieć. Gdzie tata chował naprawdę ważne rzeczy. Może miał jakąś szkatułkę na klucz, sejf? Jak byłam mała to ponoć bardzo rozrabiałam, więc to prawdopodobne. Biurko! Obróciłam się w stronę starych mebli w poszukiwaniu biurka, ale nigdzie go nie było. Pamiętam, że tata miał taką szufladkę na kluczyk. Ale co mi po szufladzie jak nie ma całego biurka. Usiadłam zawiedziona na podłodze. Sharon ty idiotko! W gabinecie mamy jest stare biurko taty. Sama pamiętam jak mówiła, że nie kupuje nowego bo to jest bardzo ładne. Pobiegłam na górę do gabinetu i od razu rzuciłam się w stronę biurka. Rzeczywiście była dość spora szuflada na kluczyk. Zamknięta. Czego ty się spodziewałaś? - zapytałam samą siebie. Najgorsze jest to, że najprawdopodobniej mama chowa w niej już własne rzeczy. Chyba, że nie mogła znaleźć do niej klucza. Miałam jakieś chore przeczucie, że w tej szufladzie znajdę odpowiedź na pytanie kim był ten mężczyzna i co chciał od mojego ojca. Bez przekonania sięgnęłam po coś dłuższego i zaczęłam dłubać w zamku. Ani drgnął. To musiała być dobra robota. Prawdopodobnie byłam bliska odpowiedzi, szkoda tylko, że nie miałam najmniejszego pojęcia, gdzie może być ten cholerny kluczyk. Pomyślę nad tym później. Poczułam, że mój żołądek domaga się jedzenia więc poszłam do kuchni i przygotowałam sobie tosty. Siedziałam przed telewizorem i oglądałam jakiś mało ciekawy film przyrodniczy, gdy usłyszałam mój dzwonek od telefonu. Odebrałam go i gdy po drugiej stronie usłyszałam głos Olivera uśmiechnęłam się szeroko. Po krótkim „sprawozdaniu” z dnia dzisiejszego chłopak przeszedł do sedna sprawy:
-Mam przeogromną prośbę. - powiedział słodko. 
W myślach wyobraziłam sobie jego proszące oczy i już wiedziałam, że może na mnie liczyć.
-Streszczaj się, bo nie mam całego dnia.
-Pojedziesz do Drop Dead i pomożesz Madison w jednym projekcie bo coś jej tam znowu nie pasuje?  -Która to ta Madison? - zapytałam
-Czeka na ciebie przy wejściu. - dodał radośnie. - Jesteś wielka.
Czyli on już to wszystko zorganizował? Aż tak jestem przewidywalna? Będę musiała nad tym popracować.
-Dobra, to ja kończę. 
-Jeszcze raz wielkie dzięki. 
Westchnęłam tylko. Nie miałam najmniejszej ochoty tam iść, ale trudno. Leniwie podniosłam się z kanapy i wyszłam z domu zamykając drzwi na klucz. Znowu wsiadłam w ten cholerny autobus. Po chwili znajdowałam się już pod siedzibą Drop Dead. Niepewnie weszłam do środka i rozejrzałam się po obszernym korytarzu. Usłyszałam stukot obcasów i ujrzałam wysoką blondynkę. Miała około trzydzieści lat. Podeszła do mnie i z uśmiechem zapytała.
-Ty jesteś z pewnością Sharon?
-Tak, Oliver mnie tu przysłał. Wspominał coś o jakimś projekcie.
-Z nieba mi spadłaś. Oczywiście, on wyjeżdża sobie w jakąś trasę nawet nie wiedząc ile pracy mu tu jeszcze zostało.Co za nieodpowiedzialny człowiek! 
Zaczęła teraz gadać na Olivera. Zaśmiałam się pod nosem. Szłam za Madison korytarzem. Zdążyłam się dowiedzieć, że ona zajmuje się sesjami zdjęciowymi. Okazało się, że mam po prostu dokończyć projekt, który zaczął Oliver bo kobieta uważa, że jest bez wyrazu. Nim się obejrzałam znalazłyśmy się w dużej sali, po której krzątało się mnóstwo osób. Większość z nich to idealne modelki. Patrzyłam na nie z podziwem, były piękne. Mniejsza z tym, usiadłam gdzieś na krześle i zabrałam się do pracy. Oliver rzeczywiście chyba przerwał w połowie swojej pracy. To co miałam przed sobą to tylko początkowy szkic. Co ja jestem, że muszę odwalać za niego robotę?! Ale cóż, zgodziłam się. Bez słowa dokończyłam rysunek. Nie zajęło mi to więcej niż pół godziny. Wstałam i zaczęłam wzrokiem szukać Madison. Nigdzie nie mogłam jej zobaczyć. Podeszłam więc do jakiejś modelki o ciemnych, długich włosach.
-Przepraszam, nie widziałaś może Madison? - spytałam uprzejmie. 
Dziewczyna odwróciła się w moją stronę i od razu ją poznałam. Amanda. Ta sama, która spowyzywała mnie ostatnim razem od dziwek. Miło.
-O, my się chyba jeszcze nie znamy? - zapytała przesłodzonym tonem, jej oczy jednak ciskały gromy w moją stronę.
- I wydaje mi się, że się nie poznamy. - odpowiedziałam uśmiechając się sztucznie.
-Trzymaj się z daleka od Olivera, rozumiesz? - powiedziała przez zaciśnięte zęby przysuwając się do mnie.
-Z tego co wiem nie jesteście już razem, więc chyba lepiej jak sam zadecyduje z kim ma się zadawać. - rzekłam spokojnie. 
Nie mam zamiaru tracić przez nią nerwów. Odwróciłam się więc i skierowałam w przeciwną stronę.
Będzie mi mówić koślawa pokraka jak mam żyć. Śmieszne. Odnalazłam Madison i oddałam jej projekt po czym wyszłam na zewnątrz.
Nareszcie w domu. Chodziłam po nim bez celu dobrą godzinę. Nudziło mi się koszmarnie. Siadłam więc na sofie i uruchomiłam konsolę. W domu dało się już słyszeć zbulwersowane krzyki i  przekleństwa. Niech sąsiedzi wiedzą, że gram.

Krótki, beznadziejny i bezsensu. Naprawdę nie wiem co się ze mną dzieje. Mam pomysł na kolejne rozdziały, ale jak zaczynam pisać to mam pustkę w głowie. Nie wiem jak dobrać słowa. Same pewnie zauważyłyście, że rzadziej są rozdziały i że są niewątpliwie gorsze od poprzednich. Staram się, ale mi nie wychodzi. :C Po prostu brak mi weny. Przepraszam i dziękuję, że jesteście.
                                                                                                Ironova

środa, 24 lipca 2013

Rozdział 9.

Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi wejściowych. Nie miałam najmniejszej ochoty otwierać oczu, do tego wszystko mnie bolało. Powoli podniosłam ciężkie powieki. Pierwsze co zarejestrował mój wzrok to to, że moja głowa na czymś leży. Tak. Jest postęp. Przetarłam oczy ręką i uniosłam twarz podpierając się na łokciach. Spałam na kanapie, to pewne. Dokładniej to na Oliverze. Miło. Patrzyłam na chłopaka, który chyba nic sobie nie robił z tego jaki ciężar jeszcze przed chwilą na nim spoczywał. Oczy miał zamknięte i lekko uchylone usta przez, które spokojnie oddychał. Zaczęłam sobie przypominać wczorajszy wieczór. Kurde. O mało się nie pocałowaliśmy. Nie chciałam o tym myśleć. Najchętniej bym o tym zapomniała, ale już teraz wiedziałam, że wcale nie będzie tak łatwo. Wstałam z kanapy i od razu zakręciło mi się w głowie. Ale moment, przecież słyszałam, jak ktoś otwiera wejściowe drzwi. Szybko obróciłam się w stronę przejścia do przedpokoju i ujrzałam Effy stojąca na progu z założonymi rękoma.
-Widzę, że księżniczka wstała. - uśmiechnęła się do mnie.
-No hej. - już wiedziałam, że nie da mi spokoju bo właśnie wlepiła swoje spojrzenie w Olivera leżącego na kanapie.
-Ty mi nie mów, że wy.. że wy.. - zaczęła się jąkać, głośno przełykając ślinę.
-Oczywiście, że nie! - fuknęłam
-Wszystko na to wskazuje Sharon. - powiedziała niepewnie.
-Zamknij się. Doskonale wiem jak to wygląda. Jak tam randka z Nathanem? 
Dziewczyna słysząc imię jej „księcia na białym koniu” od razu usiadła na pobliskim krześle robiąc przy tym tyle hałasu, że Oliver się niespokojnie poruszył.
-Chodź do kuchni, zrobię śniadanie. - powiedziałam popychając ją w stronę wyjścia z salonu. 
Po chwili siedziałyśmy już przy kuchennym stole.
-I on wtedy tak się do mnie przybliżył, no wiesz o co chodzi. Złapał mnie w pasie i pocałował. - opowiadała rozmarzonym głosem Effy. 
Patrzyłam tak na nią i wyobrażałam sobie, że do tej sytuacji doszło pomiędzy mną a Oliverem. Do jasnej cholery o czym ja myślę! Kategorycznie zabraniam mojemu mózgowi zachowywać się w ten sposób. Trochę za bardzo energicznie wylałam ciasto na naleśniki na patelnię. Oczywiście nie uszło to uwadze Effy.
-Doszło między wami do czegoś? - spytała jakby mówiła o pogodzie
-Nie. - warknęłam. - I nigdy nie dojdzie.
-No nie bulwersuj się tak. Wiem, że to trudne jak chłopak nie widzi, że ci się podoba. - naburmuszyła się.
-On wcale mi się nie podoba. Przyjaźnimy się tylko. Zresztą jest dla mnie za stary. Naprawdę mam nadzieję, że nic nas więcej nie połączy oprócz przyjaźni.
-Jak chcesz. - mruknęła bawiąc się swoimi pierścionkami. 
Siedziałyśmy w ciszy. Ja smażyłam naleśniki a ona chyba pisała sms'y na telefonie. Gdy zdjęłam ostatniego naleśnika z patelni do kuchni wszedł zaspany Oliver. Wyglądał śmiesznie. Oczy przypominały szparki, a włosy miał całe potargane.
-Dzień dobry. - rzekł ziewając
-Cześć śpiochu. - zaśmiałam się.
-Wyspałaś się? - spytał, gdy już podali sobie dłonie z Effy.
-Tak, tylko wszystko mnie boli. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
-Ja też nie. - mruknął. - To dla mnie? - dodał już kompletnie ożywionym głosem, a jego oczy momentalnie się rozszerzyły, gdy zobaczył porcję naleśników na talerzu przed nim.
-Nie, tak sobie kładę przed tobą, żeby zrobić ci nadzieję. - powiedziałam z sarkazmem. 
Oliver nic nie odpowiedział tylko zajął się jedzeniem. Sama nie byłam aż tak bardzo głodna, a Effy odmówiła tłumacząc się tym, że już jadła. Rozmawialiśmy o głupotach, tak jak to przy śniadaniach bywa. Jak ja nienawidzę tego posiłku! Nagle usłyszałam irytującą, głośną muzyczkę: dzwonek Effy. Dziewczyna szybko odebrała i wybiegła z kuchni. Mogę się założyć, że na ekranie jej telefonu teraz widniał napis: Nathan. Cieszę się, że jej się układa. Bardzo dobrze. Swoją drogą to Effy wyjeżdża na studia do Londynu. Nie mam pojęcia jak ja to wszystko ogarnę bez niej. Nikogo nie będę znać na uniwersytecie, a ja nie należę do osób, które szybko zawierają nowe znajomości. Trudno, muszę dać jakoś radę. Spojrzałam na Olivera, który zamyślony przeżuwał naleśnika.
-Nie powinieneś się pakować? - spytałam
-Zdążę, nie bój się. Nie mam problemów z pakowaniem.
-Ja wręcz przeciwnie. - mruknęłam. 
Do kuchni weszła Effy z rumieńcami na twarzy.
-Będę się zbierać. - powiedziała rozmarzona.
-Pozdrów go ode mnie. - puściłam jej oczko.
-Jak nie zapomnę. - krzyknęła jeszcze wychodząc z domu. 
Siedzieliśmy w ciszy. Spojrzałam na zegarek, była już 12:34. Niedługo przyjedzie mama. Zaczęłam bawić się moją złotą bransoletką, którą dostałam od dziadka. Właśnie, będę musiała ich odwiedzić bo dawno się nie widzieliśmy. Moją głowę cały czas zaprzątała wczorajsza sytuacja. Zastanawiałam się co by się stało, gdyby jednak doszło do tego pocałunku. Jakby nie patrzeć to było bardzo blisko. Nie mogłam zrozumieć czemu się po prostu od niego nie odsunęłam. Nigdy jeszcze się tak nie czułam. Po prostu coś mnie do niego przyciągało. Zwyczajnie nie mogłam mu się wtedy oprzeć. Ja nic do niego nie czuję. Nie mogę czuć. Głowa mnie rozbolała od tego rozmyślania. To było naprawdę męczące jak gorączkowo myślałaś o osobie, która jest zaledwie metr od ciebie. Do tego wszystkiego jest twoim przyjacielem. Niech to szlag.
-Chyba będę musiał już iść. - powiedział Oliver odsuwając od siebie pusty talerz.
-Rozumiem. - mruknęłam. 
Spojrzał na mnie tymi ciemnymi ślepiami i już wiedziałam, że myśli o tym samym co ja. Nic nie powiedział tylko odsunął krzesło i wstał od stołu. Zrobiłam to samo po czym podeszłam do chłopaka i przytuliłam się do niego delikatnie.
Pożegnaliśmy się jeszcze gadając non stop o dzwonieniu do siebie. Zostałam sama, ale mama niedługo powinna wrócić. Było już po 13. Sięgnęłam po telefon i wykręciłam jej numer. Nie odbierała. Na pewno coś jej wypadło. Często jej się to zdarza. Oliver wróci za równe dwa tygodnie. Przynajmniej będę mieć czas, żeby to wszystko przemyśleć. Zresztą o czym tu myśleć? - krzyczał mój mózg. Poniosło nas i tyle. Ta opcja jest najłatwiejsza do zaakceptowania. Tym razem pójdę na łatwiznę. W momencie gdy zmywałam naczynia usłyszałam dzwonek do drzwi. Z pewnością mama – pomyślałam. 
Otworzyłam drzwi i moim oczom ukazał się wysoki, przygruby mężczyzna po pięćdziesiątce.
-Yyy, słucham? - spytałam nie ukrywając zdziwienia ta wizytą.
-Pani Dawes?  
-Tak. - kiwnęłam twierdząco głową.
-Jest może tata? 
Zamurowało mnie. Spojrzałam na niego niepewnie i powiedziałam lekko już zachrypniętym głosem.
-Tata nie żyje. Umarł w wypadku samochodowym pół roku temu.
Mężczyzna rozszerzył oczy. Zaczął rozglądać się wkoło jakby szukając punktu, na którym mógłby zaczepić wzrok. Chyba go nie znalazł bo jego tęczówki nadal błądziły po ścianach przedpokoju za moimi plecami.
-Przepraszam to pomyłka. - mruknął szybko wycofując się z progu i ruszając chodnikiem w stronę centrum. 
Nawet się nie obejrzał. To było bardzo dziwne. Z pewnością nie mogła to być pomyłka, gdyż facet spytał się mnie o nazwisko. Chyba nie myślał, że jestem aż tak głupia, żeby tego nie zauważyć? Albo zapomnieć o tym incydencie? Stałam kilka minut przy otwartych drzwiach próbując sobie przypomnieć czy znam tego faceta. Miałam wrażenie, że gdzieś go już widziałam. Pokręciłam głową odganiając natrętne myśli i weszłam do salonu. Rzuciłam się na kanapę i schowałam głowę w poduszkę. Poczułam delikatny zapach perfum Olivera. Taki jaki najbardziej lubiłam u facetów. Kolejny powód do bezsensownego zaprzątania sobie głowy! Szybko podniosłam się z kanapy i sięgnęłam po książkę leżącą na ławie. Już po chwili odpłynęłam, gdzieś daleko wraz z bohaterami. Teraz nie liczyło się moje życie tylko to ich, fikcyjne. Nie istniały moje problemy. Kochałam czytać. 


Wróciłam! Zmęczona podróżą napisałam ten rozdział. Wiem, że jest krótki, ale po tej przerwie muszę znowu na nowo się w to wdrażać. Szczerze mówiąc to zatęskniłam za pisaniem i to bardzo. :c Ale wracam ze świeżymi pomysłami i to się liczy, no nie?   
                                                                                       Pozdrawiam dziubaski. xD  

sobota, 13 lipca 2013

Rozdział 8.

-Skąd wy się znacie? - spytał Matt, gdy tylko wróciłem do auta – Czemu mi nic o niej nie powiedziałeś?!
-A co niby miałem mówić?
- Gdybym ja miał taką „przyjaciółkę” na pewno bym cie poinformował. - odpowiedział sarkastycznie.
-Ale my serio się tylko przyjaźnimy. - mruknąłem.
-Jasne. I w ogóle ci się nie podoba? - zaśmiał się.
-Nie podoba mi się. Znaczy nie mówię, że nie jest ładna. Zresztą co to za przesłuchanie?!
-No to jak się poznaliście? - nie dawał za wygraną. 
Opowiedziałem mu całą tą chorą historię.
-I ona się do ciebie odzywa? - spytał z niedowierzaniem
-Właśnie tego nie ogarniam.
-Widocznie jej na tobie zależy.
-Albo po protu jest dobra.
-Chyba w łóżku. - powiedział ironicznie Matt.
-Z takimi tekstami to nie o Sharon. - warknąłem
-Czyli jeszcze jej nie przeleciałeś? - spytał
-No chyba cie do reszty popierdoliło. Nie traktuję dziewczyn tak przedmiotowo ja ty. - wytknąłem mu. 
-Żartuję przecież. Ej, z tego co wiem to poszedłeś z Amandą do łóżka dzień po tym jak się poznaliście. 
Parsknąłem śmiechem. Rzeczywiście z Amandą dość szybko się wszystko potoczyło. Ale chyba nie na dobre nam to wyszło..
-A jak tam z Natalie? - spytałem zmieniając temat.
-Weź, teraz non stop się obraża. Cały czas gada, że ją zdradzam.
-Wcale jej się nie dziwię. Jak oglądasz się za każdą laską na ulicy..
-Ale ja taki już jestem! Wcześniej jej to nie przeszkadzało.
-To widocznie zaczęło.
-Nie mam zamiaru się zmieniać.
-Nie nadajesz się do stałego związku. - westchnąłem.
-Wiem. Zastanawiam się czy nie lepiej byłoby zerwać.
-Matt, kurwa co ty odwalasz?! Weź się nie baw jej uczuciami do jasnej cholery! Albo ją kochasz albo nie!
-Nie krzycz. Sam już nie wiem . Z jednej strony to zależy mi na niej, ale zaczyna mnie to już wszystko irytować. Cały czas się czepia. 
-To z nią o tym pogadaj.
-Myślisz, że nie gadałem? „Bo ty mnie już nie kochasz” - dodał udając głos Nat.
-A tak na marginesie, to chyba jej nie zdradziłeś? - spytałem pełen obaw. Matt był zajebistym kumplem, ale jego podejście do niektórych spraw rozwalało system.
-Jasne, że nie. Aż takim draniem to nie jestem. - powiedział 
Dojeżdżaliśmy już pod mój dom.
-Wchodzisz? - spytałem.
-Może zadzwonię po chłopaków to napijemy się czegoś i obejrzymy mecz, co? 
-Jest dzisiaj jakiś mecz?
-Weź lepiej ogarnij czy masz alkohol, ja dzwonię. - powiedział Matt wzdychając 
Po pół godzinie w moim domu na kanapie siedzieli już chłopaki. Gorączkowo komentowali to co widzieli na ekranie telewizora. Ja dzisiaj nie miałem na to ochoty. Nawet nic nie piłem. Byłem zmęczony po tym spacerze z Sharon. Najchętniej położyłbym się spać. Tylko kurde, wszystko mi się w głowie pogmatwało. Naprawdę już nic nie rozumiałem. Musiałem się porządnie nad wszystkim zastanowić. A tak mi się nie chce jechać na tą przeklętą trasę! Ale co ja poradzę? No, dobra koniec użalania się and sobą. Usiadłem obok Jordana i skupiłem się na meczu.
-A może wyskoczymy do jakiegoś klubu? - zaproponował Lee. 
Wszyscy oprócz mnie przytaknęli chórem. Spojrzeli na mnie z niedowierzaniem.
-Co z tobą, nie idziesz? - spytał Matt K.
-Zmęczony jestem. - mruknąłem 
-Jak się idzie z „przyjaciółką” do lasu i pływa się w jakimś jeziorze to się nie dziwię. - powiedział drugi Matt. 
Reszta nie wiedziała o co chodzi. Patrzyli tylko to na mnie to na Matta.
-Ej, ej o co chodzi? - spytał Jordan z dziwną miną.
-Matt sobie coś ubzdurał. - warknąłem 
-Oliver poznał nową dziewczynę. - uśmiechnął się wrednie. Wiedział, że chłopaki nie dadzą mi spokoju.
Nie pomylił się. Zaraz zostałem obsypany durnymi pytaniami. No po prostu go zamorduję.
-Dobra, chodźmy do tego klubu! - krzyknął Jordan widząc moją minę. 
Miałem ochotę go przytulić. Co ja gadam? Naprawdę musiałem się porządnie wyspać. Wreszcie ten zwierzyniec wyszedł z mojego domu. Spojrzałem na Oskara grzebiącego w misce po popcornie. Skierowałem się do sypialni i uwaliłem się na łóżko, które skrzypnęło tylko pod wpływem mojego ciężaru. Oni mnie wykończą - pomyślałem. Teraz poczułem, że nie chcę mi się spać. Spojrzałem na budzik, była już 22. Wziąłem do ręki telefon i bez zastanowienia wybrałem numer Sharon z mojej listy kontaktów. Odebrała po dwóch sygnałach.
-Hmm.. Cześć, obudziłem cie? - spytałem
-Nie. Wcale nie mogę spać. - odpowiedziała.
-Tak jak ja.- mruknąłem.
-Przyjedź do mnie. - powiedziała niespodziewanie.
-Słucham?

-No przyjedź. Mojej mamy nie ma. Napisała mi kartkę, że wróci jutro po południu.
-Jesteś pewna?
-Jasne, obejrzymy jakiś film. Oj coś się wymyśli.
-Dobra, to ja wsiadam w samochód. Do zobaczenia.
Rozłączyła się, a ja skierowałem się na dół. Założyłem jeszcze moją dżinsową kurtkę i wyszedłem z domu zamykając drzwi na klucz. Wsiadłem do auta przekręcając kluczyk tym samym odpalając silnik. Ruszyłem w stronę domu Sharon. Włączyłem jeszcze jakąś płytę Linkin Park i jechałem przez Sheffield. Po chwili stałem już przed domem dziewczyny. Zapukałem do drzwi i po chwili ujrzałem Sharon. Miała rozczochrane włosy związane w luźnego koczka. Była ubrana w męską i za dużą o kilka rozmiarów koszulkę z Iron Maiden. Uśmiechnąłem się na jej widok. Dziewczyna gestem ręki zaprosiła mnie do środka.
-Słuchasz Żelaznej? - zapytałem wskazując na koszulkę
-To jest mój ulubiony zespół Oliver. - westchnęła.
Zrobiłem wielkie oczy. Nie wiedziałem, że Sharon lubi ten zespół. Myślałem, że woli inne granie. Chociaż kiedyś miała już na sobie coś ze Slayera.
-To co oglądamy? - spytałem patrząc się na jej nogi
 No wiem jestem okropny, ale nie mogłem się powstrzymać.
-Może ja się przebiorę, co? Bo czuje się zagrożona. - zaśmiała się uderzając mnie delikatnie w ramię.
-Broń boże. - zaśmiałem się. - Mogę ja wybrać film? - zrobiłem słodkie oczka. 
-Niech ci będzie. - odpowiedziała. - Idę po coś do jedzenia – dodała kierując się w stronę kuchni. 
Wszedłem do salonu i przejrzałem płyty z filmami. Zdecydowałem się na jakiś horror. Lubię ten gatunek filmów. Poczekałem na dziewczynę, która po chwili pojawiła się w salonie z miską z chipsami, popcornem i butelką coca coli. Podeszła jeszcze do oszklonej szafki i wyciągnęła szklanki. Usiadła na kanapie obok mnie i spojrzała na okładkę.
-Horror? Tylko nie to. Nie zasnę potem. - powiedziała zrezygnowana.
-Rycerz Oliver cie uratuje. - powiedziałem prężąc moje mięśnie. 
-Jaki szalony biceps. - zaśmiała się. - mój dwunastoletni kuzyn ma większe mięśnie od ciebie. - dalej się śmiała.
-Ha.Ha.Ha. Bardzo zabawne. Obrażam się. 
-Żartuję przecież. Prawdziwy z ciebie mięśniak. -tłumiła w sobie śmiech.
-I tak jestem bardziej pociągający od tych wszystkich maczo. 
-No jasne. - powiedziała
-Serio? - spytałem 
-Oczywiście, że tak. Dobra przestań gadać tylko włącz ten horror. Chcę mieć to za sobą.
-Już, już.
Wcisnąłem „start” na pilocie i zaczęliśmy oglądać film. W sumie to był bardzo ciekawy. Spodobał mi się. Z początku nie było żadnych strasznych scen, więc Sharon też oglądała z zaciekawieniem. W połowie filmu jednak zdarzały się niektóre straszne momenty. Sharon udawała twardą, ale w jej oczach gościł już strach. No i odległość między nami zmalała. W pewnym momencie dziewczyna tak się przestraszyła, że wtuliła głowę w moją klatkę piersiową.
-Już wyszła z tego strychu? - spytała drżącym głosem. 
-Tak. - zaśmiałem się. - Tchórz z ciebie.
-Zamknij się. - odparła nadal się do mnie przytulając. 
Nie powiem, że było mi nieprzyjemnie. Wręcz przeciwnie. Lubiłem swój wolny czas spędzać z Sharon.
-Zimno jest, pójdę po koc. - powiedziała po chwili podnosząc się z kanapy. 
Podeszła do lampki i ją zapaliła, kierując się na drugi koniec salonu. Wzięła do rąk biały koc i skierowała się z powrotem w stronę kanapy. Stanęła przed telewizorem i zaczęła go rozkładać.
-Musisz zasłaniać? - spytałem.
-Muszę. - drażniła się ze mną. - Cicho siedź. - dodała okrywając mnie kocem. - Widzisz jaka jestem kochana?
- Bardzo. - uśmiechnąłem się. - A teraz możesz odsłonić? 
Sharon odwróciła się w prawą stronę. Poślizgnęła się jednak na leżącym na podłodze skrawku koca. Złapałem ją szybko w pasie, żeby nie upadła. Nasze twarze znalazły się w niebezpiecznej odległości. Spojrzałem jej głęboko w oczy i po prostu utonąłem. Odległość pomiędzy nami zaczęła drastycznie maleć. Czułem jej oddech na moich ustach. Nasze usta już miały połączyć się w pocałunku, gdy usłyszałem szczeknięcie. SZCZEKNIĘCIE?! Co do cholery? Gwałtownie się od siebie odsunęliśmy. Opuściłem dłonie, które jeszcze przed chwilą spoczywały na biodrach Sharon. Spojrzałem na podłogę i ujrzałem Fridę machającą ogonem.
-Yyy, cześć Frida. - powiedziałem głaszcząc psa po główce. 
Byłem na tego piekielnego maltańczyka wkurzony. Jak ten pies mógł nam przeszkodzić. W ogóle jak on wyczuł ten moment?! Spojrzałem w stronę Sharon. Jej policzki były pokryte słodkim rumieńcem. Wpatrywała się zaparcie w szklankę z coca colą przygryzając wargę. Ja pierdolę. Najgorsze jest to, że ja żałuje, że nie doszło do tego pocałunku. Naprawdę chciałbym poczuć jak smakują jej usta. Tylko wcześniej jakoś do mnie to nie docierało. Dopiero teraz to poczułem. Coś mnie ciągnęło do tej dziewczyny. W pewnym momencie Sharon odwróciła się w moją stronę i po prostu uśmiechnęła. „Udawajmy, że nic nie było” - właśnie to wyczytałem z jej oczu.
-Poczekaj to przewinę, bo nie wiem co się działo. - powiedziałem jak gdyby nigdy nic. 
Przez kilka minut dało się wyczuć jeszcze napięcie, ale po czasie to minęło. Zachowywaliśmy się już normalnie. Sharon znowu się do mnie przytuliła pod wpływem strachu. Film dobiegał końca a mi się naprawdę chciało już spać. Myślę, że Sharon też

Rozdział mi się podobał do puki nie przeczytałam go drugi raz. xD Ale uznałam, że nic nie będę zmieniać. Popsułabym jeszcze bardziej. Swoją drogą od niedawna kompletnie brak mi weny. :c Będę musiała poszukać inspiracji bo serio mi brakuje. Co do następnego rozdziału postaram się dac w poniedziałek, ale niczego nie obiecuję. A może nawet jutro jak zawita wena? Kto wie.. C:
                                                                                              Ironova. <3





czwartek, 11 lipca 2013

Rozdział 7.

     Wychodziłam właśnie z Uniwersytetu w Sheffield. Złożyłam swoje podanie. Zdecydowałam się na prawo. Zresztą mam inny wybór? Co niby miałabym robić w życiu jak nie to? Przecież nie będę wieźć życia nieudacznika-artysty. W takim zawodzie trzeba być oryginalnym, a ja nie jestem. Może i nie rysuję najgorzej, ale to co tworzę się niczym nie wyróżnia. Zastanawiałam się nad tym bardzo długo i do takich doszłam wniosków. Mama może być ze mnie dumna, bo na uczelnię dostanę się na pewno. Złożyłam papiery jeszcze w kilku innych, ale o nich nawet nie myślę. Pod uwagę biorę tylko Uniwersytet w Sheffield. Powoli zaczęłam układać sobie wszystko w głowie. Pogodziłam się ze śmiercią ojca. To mój „życiowy krok”. Tak można to nazwać, bo gdybym nadal cierpiała z powodu śmierci taty nie mogłabym się na niczym skupić. Teraz jest mi o wiele lepiej. Ogólnie dzisiejszy dzień jest cały radosny. Z rana poszłam na zakupy z Effy. Ma randkę z Nathanem i musi jakoś wyglądać. Zadzwoniłam po mamę, żeby po mnie przyjechała. Do domu miałam dość daleko, więc samochodem będzie szybciej. Usiadłam na jakiejś ławce i podłączyłam słuchawki do telefonu. Po chwili zauważyłam bordowe auto mamy i skierowałam się w jego stronę.
-I jak córciu? Fajna szkoła?
-Jasne, bardzo ładna. Dzisiaj dużo osób było składać te podania.
-Czekałaś długo? - spytała włączając kierunkowskaz
-Trochę.
-A poznałaś może kogoś? - dopytywała się
-Nie, nie poznałam żadnego chłopaka, jeżeli o to ci chodzi. - mruknęłam 
Mama zaśmiała się. Chyba od pewnego momentu na siłę szukała mi chłopaka. Dość irytujące jak przyprowadza ci przynudzającego sąsiada prosząc o oprowadzenie go o mieście. Tym bardziej, że ja nie szukam chłopaka. Nie chcę kolejnej historii podobnej do tej z Davem. Muszę poczuć „to coś”. Jak mama będzie mi wciskać frajerów na siłę raczej nic z tego nie wyjdzie.
-No powinnaś sobie kogoś znaleźć. Siedzisz tak sama cały czas w domu.
-Ale ja nie szukam chłopaka. Co do siedzenia w domu to dzisiaj wychodzę. - powiedziałam
-Gdzie? Z kim?
-Nie wiem gdzie. Z Oliverem, chce mi coś pokazać bo za trzy dni ma trasę koncertową i wraca dopiero za dwa tygodnie.
-Ach, z Oliverem. Szkoda, że ma te tatuaże bo przystojny z niego chłopak.- zaśmiała się mama.
-No w sumie. - jakoś nie patrzę na Olivera pod tym względem.
-Podoba ci się?
-Mamo! Przyjaźnimy się. - zaczynała mnie już irytować. 
Co nie zaczynałam tematu Olivera ona od razu podsuwała mi jakieś chore sugestie i pytania. Ogólnie to z Oliverem się przyjaźnie. Tylko tyle. Naprawdę cieszę się, że on jest. W pewnych momentach mi bardzo pomaga. Zawsze mogę na niego liczyć. Jest takim moim pocieszycielem. Po prostu czuję się przy nim bezpiecznie i jak go widzę na mojej twarzy momentalnie pojawia się uśmiech. Cudownie jest mieć takiego przyjaciela jakim jest Oliver. Ale niedługo wyjeżdża. Nie będziemy się widzieć przez 2 tygodnie. Są chociaż telefony. W sumie to też nie chcę mu się naprzykrzać. W końcu będzie jeździł po świecie i koncertował. Jeszcze dzisiaj o tym porozmawiamy. Miał po mnie przyjść, albo przyjechać (kto go tam wie?) o równej 16. A była 13:30. Miałam jeszcze ogrom czasu, żeby się naszykować, zjeść coś i odpocząć. Jak tylko weszłam do domu od razu skierowałam się do kuchni. Mama przygotowała jakiś obiad. Po zjedzeniu posiłku poszłam jeszcze pooglądać telewizję. Tak mi szybko minął czas przed ekranem, że nim się obejrzałam była już 15:10. Szybko poszłam do łazienki i wzięłam prysznic. Wróciłam do pokoju i założyłam czarne, porwane rurki i do tego luźną szarą bokserkę. Dzisiaj nie była za ładna pogoda. Wiał wiatr. Zrobiłam lekki makijaż i wpakowałam potrzebne rzeczy do skórzanego plecaka. Tak, odnalazłam go! Nie wiem jakim cudem, ale był w garażu. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Już 16? Zapytałam się w myślach. Sięgnęłam jeszcze po czarną długą, zapinaną bluzę. Na wszelki wypadek i zbiegłam na dół po schodach. Założyłam trampki i wyszłam przed dom. Oliver już czekał. Przytuliłam go na powitanie dając buziaka w policzek i ruszyłam za nim.
-Gdzie my idziemy? - spytałam radośnie
-Niespodzianka. Co ty taka wesoła dzisiaj?
-A nie wiem czemu. Tak jakoś. Ale to chyba dobrze, no nie?
-Jasne, że tak. I jak złożyłaś to podanie? 
Kiwnęłam głową.
-Prawo? - spytał
-Tak.
-Jak tego chcesz to dobrze. Tylko mi się wydaje, że ty tak naprawdę nie wiesz czego chcesz. - mruknął
-Jakbyś czytał w moich myślach.
-Przyjaciele tak mają. - zaśmiał się.
Szliśmy śmiejąc się ze wszystkiego wkoło. Naprawdę kocham takie dnie, gdy jestem po prostu szczęśliwa. Znajdowaliśmy się już na przedmieściach. Coraz bardziej oddalaliśmy się od Sheffield.
-Hmm, Oliver? Czy ty chcesz mnie porzucić w jakimś lesie? - spytałam
-Oczywiście, zostawię cie na pożarcie wilkom.
-Tu są wilki? - spytałam z lekkim strachem w oczach. Lepiej się nie narażać, nie ? 
-Nie ma, głuptasie. - powiedział.
-Jesteś okropny. - mruknęłam pod nosem. 
-Słucham? - spytał przystawiając dłoń do ucha. - Co powiedziałaś?
-Nic, nic. - zaśmiałam się.
-Nie, no powiedz. 
-Powiedziałam, że jesteś okropny.
-Ja jestem okropny? Chyba sobie kpisz. Jestem ideałem. - dodał eksponując ostatnie słowo. 
-Jasne, jasne. Wmawiaj sobie.
-Cicho już siedź. Zaraz będziemy.
-Możesz mi chociaż powiedzieć, gdzie my idziemy? - oburzyłam się stając na środku leśnej drogi.
-Niespodzianka. Boże jaka ty jesteś niecierpliwa. - powiedział łapiąc mnie za rękę i ciągnąc w głąb lasu. 
Szliśmy jeszcze pół godziny przekomarzając się ze sobą.
-Oliver, ale mnie naprawdę bolą już nogi. - powiedziałam
-Bardzo? 
-No. - trampki zaczęły uciskać stopy i z każdym krokiem sprawiały dużo bólu.
Ogólnie to nie lubiłam narzekać, ale teraz naprawdę mnie bolało.
-Ja nie pójdę dalej. - powiedziałam.
-Trzeba było założyć inne buty. - odpowiedział
-Ale skąd mogłam wiedzieć, że zabierzesz mnie do jakiegoś lasu oddalonego od mojego domu o nie wiadomo ile. - warknęłam 
Oliver tylko westchnął i bez słowa przerzucił mnie sobie przez ramię tak, że moja głowa i ręce zwisały na jego plecach.
-Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam – Odstaw mnie na ziemię.
-Nie możesz iść to cie przetransportuje. Za daleko już doszliśmy, żeby wracać. A tak na marginesie to lekka jesteś. 
-Z tobą nie da się wytrzymać. - westchnęłam tylko. 
Przez resztę drogi siedziałam cicho. W ogóle nie wiedziałam, gdzie jestem poza tym, że w lesie. Widziałam tylko plecy Olivera. Słońce wyszło i zrobiło się o wiele cieplej jak nie gorąco. W pewnym momencie Oliver postawił mnie na ziemi.
-No jesteśmy. - mruknął – Pięknie, prawda? 
Odwróciłam się w jego stronę i moim oczom ukazało się śliczne jeziorko otoczone drzewami, do którego wpływała woda z małego wodospadu. Ten widok był cudowny. Niczym jakaś genialna tapeta na komputer. Nie miałam pojęcia, że w okolicach Sheffield są takie piękne miejsca.
-Skąd ty wiesz, że to w ogóle istnieje? - spytałam
-W dzieciństwie przyjeżdżałem tu z rodziną na piknik. Potem sam tu chodziłem, żeby przemyśleć różne sprawy. Pokochałem to miejsce. 
-Dziękuję, że mi je pokazałeś. - powiedziałam przytulając się do niego.
-W końcu za dwa dni mnie tu nie będzie. Trzeba się jakoś pożegnać. - powiedział uśmiechając się dziwnie. 
Nie wiem jak to się stało, ale znów wylądowałam na rękach Olivera. Tym razem chłopak podbiegł do jeziora i po prostu mnie do niego wrzucił. Myślałam, że umrę. Woda była lodowata. Nawet nie miałam czasu, żeby zareagować.
-Zabiję cie! - krzyknęłam wściekła. 
Słyszałam tylko jego śmiech. Stał na brzegu i wpatrywał się we mnie łapiąc się za brzuch ze śmiechu.
-Gdybyś tylko widziała swoją minę. - powiedział gdy już stałam po łydki w wodzie.
-Zamorduje cie po prostu. - warknęłam 
Wyszłam z jeziorka i stanęłam naprzeciwko chłopaka, który z radością w oczach się na mnie wpatrywał. Co prawda zrobiło mi się nawet dobrze, bo po wyjściu z wody od razu uderzyły silne promienie słońca. Nie wiele myśląc cała mokra przytuliłam się do Olivera.
-Zebrało ci się na czułości? - powiedział odwzajemniając uścisk.
-Tsaa. - powiedziałam nadal obrażona. 
-Oj nie denerwuj się, przecież jest gorąco. Nic ci nie będzie.
-Ale to niesprawiedliwe! - krzyknęłam odsuwając się od niego. - Gdybym miała więcej siły to tez bym cie tam wepchała. 
-Nie musisz. - rzekł wskakując do wody. 
Wariat. Ma 27 lat a zachowuje się jak dziecko. Ale mi ten układ pasował. Zrzuciłam trampki i skoczyłam zaraz za nim. Zaczęliśmy się bawić jak jakieś dziesięciolatki. Chlapaliśmy się wodą, podtapialiśmy się. Nie wiem ile czasu minęło, ale się zmęczyłam. Wyszłam z wody i usiadłam na jakiejś skałce. Chłopak poszedł w moje ślady. Ciekła z nas woda lecz biła od nas radość. Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem. Zrobiło się chłodniej. Położyłam się na nagrzanym kamieniu i wpatrywałam się w niebo.
-Pojutrze jedziesz. - powiedziałam
-Taak. Będę dzwonić. Ty też jak coś to się odzywaj. Nawet w nocy. - dodał 
-Jasne. Oliver, nie wiem jak ty to sobie wyobrażasz, ale musimy jeszcze wrócić do Sheffield.
-Może zadzwonię po Matt'a? - spytał. - Podjechałby samochodem pod główną drogę w lesie i tylko tam byśmy musieli dojść. 
-To dzwoń, dzwoń, bo jakoś mi się nie widzi iść z buta pod mój dom. - uśmiechnęłam się. 
Chłopak wyciągnął telefon z kieszeni. Właśnie. Jak dobrze, że mam wodoodporny smartphone.
-No cześć stary – powiedział do telefonu – Słuchaj mam sprawę, podjedziesz pod główną drogę w tym lesie co w dzieciństwie chodziliśmy z rodzicami na te pikniki? … jesteś wielki, dzięki... och, nic... Z przyjaciółką... weź spierdalaj... to za ile będziesz?... no, poczekamy... debil... no na razie. 
-Przyjedzie? - spytałam
-Tak, tak będzie za 40 minut. To chodź – dodał podnosząc się z kamienia i wyciągając do mnie rękę. 
Wstaliśmy i skierowaliśmy się z powrotem do głównej drogi. Byłam cała mokra i robiło się coraz chłodniej. Mam nadzieję, że nie zachoruję.
-Nie chcę żebyś jechał. - mruknęłam przytulając się do Olivera
-Przecież za dwa tygodnie będę z powrotem. 
-No wiem, wiem. Ale i tak nie chcę.
-Jak dziecko.. - mruknął 
-Ej, ej! To nie ja mam 27 lat i nie ja wskakuję do jakiegoś jeziora w lesie!
-No i co z tego? Fajnie było. - zaśmiał się. 
-Tylko teraz jestem cała mokra.
-Nie no już trochę wyschłaś. Nie cieknie z ciebie woda. Dobrze jest. 
Wreszcie doszliśmy do głównej drogi, gdzie już stał srebrny samochód, a przy nim Matt Nicholls. Ten chłopak miał w sobie coś takiego, że od razu się uśmiechnęłam. Swoją drogą to był całkiem no... Fajny.
-Witam, witam. - powiedział Matt patrząc się na nas z dziwnym wyrazem twarzy. - Może mnie poznasz ze swoją przyjaciółką, co? - dodał po chwili niezręcznej ciszy. 
Podaliśmy sobie dłonie. Matt miał boski uśmiech.
-Możemy wreszcie jechać? - warknął zniecierpliwiony Oliver.
-Nie dość, że tu przyjeżdżam to jeszcze się spinasz. Naprawdę nie ogarniam czemu się z nim trzymamy. - powiedział puszczając mi oczko. 
Wsiedliśmy do samochodu. Oliver usiadł ze mną z tyłu.
 -To co wy robiliście w tym lesie? - spytał chłopak patrząc na nas w lusterku.
-Zbieraliśmy jagody, kurwa. Matt nie zadawaj głupich pytań. Logiczne, że byliśmy na spacerze. - powiedział Oliver. 
-No tak, w sumie ze spacerów zazwyczaj wraca się całym mokrym. - zaśmiał się Matt. 
Zarumieniłam się. Dopiero teraz do mnie doszło, że ta cała sytuacja wygląda co najmniej dziwnie. Mimo to cieszę się, że Oliver pokazał mi to miejsce. Zresztą dobrze się bawiliśmy. Trzeba się jakoś pożegnać. Będę za nim tęsknić. Ale to przecież tylko dwa tygodnie. Wytrzymam. Mam Effy. Uśmiechnęłam się do chłopaków, którzy właśnie relacjonowali jakiś mecz. Niezorientowana jestem w tych sprawach. W międzyczasie się wtrąciłam, bo Matt nie wiedział przecież, gdzie mieszkam. Odwiózł mnie pod wskazane miejsce. Wyszłam z samochodu, a razem ze mną Oliver rzucając jeszcze krótkie „zaraz wrócę”. Matt siedział w samochodzie, a my stanęliśmy pod moimi drzwiami. Pożegnania. Boże jak ja tego nie cierpię. Spojrzałam na chłopaka. Po chwili już się do siebie przytulaliśmy.
-Pamiętaj, że masz dzwonić. Kiedy tylko zechcesz. No chyba, że będę mieć koncert.
-Nie zedrzyj sobie tam gardła. - zaśmiałam się.
-O mnie się nie martw. Jak wrócę do Sheffield od razu się spotkamy. 
Przytuliłam go mocno. Trwaliśmy w tym uścisku kilka minut po czym delikatnie się od siebie odsunęliśmy.
-To pa. - powiedziałam.
-Pa. - odpowiedział Oliver całując mnie po przyjacielsku w czoło. 
Chłopak skierował się do samochodu. Odwrócił się jeszcze i pomachał mi ręką. Uśmiechnęłam się i odmachałam wchodząc do domu. 


Nie wiem jak mi się udało, ale namówiłam rodziców na jedną godzinkę na komputer. Problem w tym, że nie wiem czy uda mi się coś napisać do momentu mojego wyjazdu na wakacje. Może spróbuję pisać z komórki. Zobaczę jeszcze. Swoją drogą wakacje mam od 17 lipca do 22. Przez ten czas nie będę mieć internetu. -.- Mam nadzieję, że uda mi się wykombinować, że napiszę coś jeszcze do 17.  
                                                                              Całuję, Ironova. :** 

poniedziałek, 8 lipca 2013

Rozdział 6.

  Kierowałam się powoli w stronę szkoły. Było bardzo ciepło. W końcu zawitał już maj. W szkole zaczęły się już poprawki, ja jednak mimo tego, że byłam w dołku miałam bardzo dobre oceny. Z żadnego przedmiotu nie musiałam się poprawiać. Dzisiaj chciałam tylko przyjść oddać projekt. Jutro już zostaję w domu, mama wyjechała do Liverpoolu. Miała jakąś ważną sprawę. Broniła mężczyznę oskarżonego o zabójstwo żony. Ciężka sprawa. Od ostatniej kłótni praktycznie w ogóle się do siebie nie odzywałyśmy. Co do mojej przyszłości mama namawia mnie na Uniwersytet w naszym mieście. Jest to bardzo dobra szkoła, ale wiem, że ona chce mnie mieć po prostu na oku. Z drugiej strony byłoby mi łatwiej. Co do kierunku to praktycznie jestem pewna, że wybiorę prawo. Chyba, że mi coś odbije. Jednak wątpię. Po prawie będę mieć pewną pracę. Mama się o to postara... Co prawda najchętniej wyjechałabym, gdzieś na drugi koniec Anglii, z dala od matki. Chciałabym się usamodzielnić, ale z nią to jest niemożliwe. Doszłam do szkoły. Effy dzisiaj miało nie być, zachorowała. Weszłam do budynku kierując się pod pokój nauczycielski. Przyszłam tylko oddać ten przeklęty projekt i tyle. Zapukałam do drzwi i oddałam pendrive'a nauczycielowi od historii. Po drodze porozmawiałam jeszcze ze znajomym i zaczęłam drogę powrotną do domu. Mama wróci najprawdopodobniej za 5 dni. Trochę poleniuchuję. Naprawdę nie chce mi się gdziekolwiek wychodzić. Gdy doszłam do domu od razu wpakowałam się do pokoju i zasłoniłam rolety. Włączyłam laptopa i odpaliłam jakiś film. Położyłam się zaczęłam oglądać. Zapamiętałam tylko tyle, że był koszmarnie nudny. Obudziła mnie solówka Randy'ego Rhoads'a. Spojrzałam zaspanym wzrokiem na ekran telefony: Oliver.
-Halo? - spytałam ziewając
-To jak, idziemy pooglądać moje obrazy? - spytał rozbawionym głosem.
-Teraz? 
-No mi pasuje.
-Oliver, ale ja dzisiaj muszę jeszcze posprzątać. - skłamałam szybko 
-Jasne, jasne, przecież słyszę, że dopiero wstałaś. Będę za godzinkę. 
Rozłączył się. Mój boże, zabiję go jak tylko go zobaczę. Nakrzyczałam coś jeszcze do poduszki i powlekłam się do łazienki. Rozczesałam włosy i ułożyłam z nich luźnego koczka na czubku głowy. Przemyłam twarz zimną wodą i od razu poczułam się lepiej. Wróciłam do pokoju i rozejrzałam się za moim skórzanym plecakiem. Znów, gdzieś się zawieruszył. Przejrzałam całą szafę i go nie było.
-Ja pierdolę. - mruknęłam
No trudno, wezmę torbę. Wpakowałam do niej potrzebne rzeczy i przebrałam się w poszarpany, luźny, bordowy sweter i krótkie szorty z wysokim stanem. Do tego cienkie czarne rajstopy, bo wiał lekki wiatr. Zeszłam na dół i na nogi wcisnęłam moje piękne, nowe martensy. Buty były białe i jakby „wytatuowane”. Znaczy miały wzór kolorowego tatuażu, jakiś statek, różyczka, czaszka, diamencik. No po prostu zakochałam się w nich. A biorąc pod uwagę, że ja nie mam w zwyczaju darzyć miłością butów to od razu je kupiłam. Usiadłam na sofie podciągając kolana pod brodę i włączyłam jakiś program o gotowaniu. Wpatrywałam się jak kucharz obsmaża krewetki, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Wstałam i wyłączyłam telewizor kierując się w stronę przedpokoju. Otworzyłam frontowe drzwi i moim oczom ukazał się Oliver. Wiem, że miałam go zabić, ale jakoś nie potrafiłam. Uśmiechnęłam się tylko i wyszłam z domu, zamykając drzwi.
-Jesteś sama? - spytał
-Tak, mama ma sprawę w Liverpoolu. Chyba wróci za tydzień, ale kto ją tam wie. Nie jedziemy samochodem? - dodałam nie widząc auta Olivera przed domem.
-Sama powiedziałaś, że nie lubisz jazdy samochodem. Idziemy na pieszo. - uśmiechnął się 
Szliśmy w ciszy, mijaliśmy kolejne miejsca. Powoli zaczynały boleć mnie nogi tym bardziej, że nowe martensy nie były jeszcze rozbite i obcierały.
-Długo jeszcze? - spytałam
-Nie. Jeszcze kawałek. 
-Nogi mnie bolą. - mruknęłam
 -Już? - zaśmiał się.
-Tak już. Idziemy jakąś godzinę więc się nie dziw. 
-Fajne masz buty. - powiedział ignorując moją uwagę.
-Dzięki. Nie mogę mieć tatuażu to chociaż tak się wydziergałam.
-Czemu nie możesz?
-Mama mi nie pozwala. Zresztą chyba nawet sama bym nie chciała.
-Tatuaże są cudowne. - mruknął
-Naprawdę? Wcale po tobie nie widać, że je lubisz. - zaśmiałam się. 
-Cicho, zaraz będziemy. 
Krajobraz wokół diametralnie się zmienił. Teraz byliśmy w małym lasku. Dlatego kochałam Sheffield. Wystarczy przejść się kawałek i zamiast być w zaludnionym mieście znajdujesz się w pięknym lesie. Cieszę się, że to tu mieszkam. Po chwili drogi moim oczom ukazał się nowoczesny, biały dom. Szczerze mówiąc kompletnie nie przypadł mi do gustu. Wolę jak dom jest taki „z duszą”. Nie wiem jak to opisać.
-No, jesteśmy. - Oliver uśmiechnął się i otworzył drzwi.
Weszłam do środka i od razu przy mnie znalazł się mały Oskar. Pogłaskałam psa i skierowałam się za Oliverem w głąb domu. Weszliśmy schodami na górę. Oliver otworzył ostatnie drzwi ukazując małe pomieszczenie. Było cudowne. Drewniane ściany były po części umazane farbą, tak jak i podłoga. Po kątach stało mnóstwo zapełnionych płócien i kilka samotnych sztalug. Naprzeciwko drzwi stało duże, drewniane biurko pełne pogniecionych kartek, teczek, tubek po farbach, pędzli. Panował tu ogromny chaos i bałagan, ale mimo to ten pokój spodobał mi się o wiele bardziej od całego domu.
-Taką pracownię to ja rozumiem. - powiedziałam z uśmiechem na ustach. - Czemu nie pokazujesz tych obrazów? Są genialne – dodałam oglądając płótna.
-Po co? - spytał Oliver opierając się o ścianę.
-Dla satysfakcji, że to co robisz komuś się podoba. Proste. - powiedziałam 
-A ty czemu nie pokazujesz swoich rysunków? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
-To nie to samo. Ty jesteś sławny, gdybyś pokazał obrazy na pewno ktoś by się tym zainteresował.
-I właśnie dlatego ich nie pokażę. Jestem sławny i jak ludzie je zobaczą będą patrzeć na nie przez pryzmat mojej osoby.
Rozumiałam go. Kiwnęłam głową i usiadłam na podłodze biorąc do ręki kilka płócien. Na pierwszym był przedstawiony las. Jak ja bym chciała tak malować jak Oliver. Miał ogromny talent. Wpatrywałam się w obraz jak zaczarowana. Przejrzałam resztę, były niewyobrażalnie piękne. Podniosłam się z podłogi i spojrzałam na Olivera: stał przy staludze i chyba malował. W sumie też bym się znudziła, jakbym miała patrzeć na osobę, która siedzi i przegląda twoje obrazy dobrą godzinę. Podeszłam do niego i obejrzałam płótno.
-Zwariowałeś? - zapytałam podnosząc głos.
-Oj cicho, będziesz mieć pamiątkę. - mruknął nie odrywając wzroku od płótna. 
-Oliver malował mnie, siedzącą na podłodze z obrazem w ręku. Myślałam, że się załamię. Przecież ja nie potrafię pozować co kategorycznie widać na tym czymś przed moimi oczami.
-Błagam spal to – mruknęłam chowając twarz w dłoniach – jestem za brzydka na obrazy
-Nie jesteś brzydka. - powiedział. - Jak wyjdzie nie ładnie to będzie tylko i wyłącznie moja wina.
-Jasne. Jak już pójdę na to cholerne prawo i cudem skończę naukę to cie pozwę. Nie pozwalałam ci wykorzystać mojej osoby.
-Idziesz na prawo? - wyraźnie się zainteresował 
-Chyba tak. - mruknęłam niezadowolona
-A chcesz? - spytał 
-Sama nie wiem. Z jednej strony tak. Wiesz, będę mieć załatwioną pracę. Ale z drugiej to chciałabym robić coś innego. Nie mam czasu na zgadywanie co by to miało być, więc nie pozostaje mi nic innego jak prawo.
-Nie myślałaś nad wiązaniem przyszłości ze sztuką? - zapytała nakładając farbę na pędzel
Zaśmiałam się.
-Nie dałabym sobie rady.
-Zastanów się jeszcze bo naprawdę masz talent. 
-Spojrzałam na sztalugę, Oliver prawie kończył. Zostały mu tylko detale związane z pomieszczeniem.
-Widzisz jaka jesteś śliczna? - spytał podnosząc obraz
-Specjalnie mnie „poprawiłeś” - powiedziałam 
-Czemu ty się tak upierasz? Naprawdę nie widzisz, że jesteś piękna? - westchnął patrząc mi prosto w oczy. 
Teraz zdałam sobie sprawę, że Oliver z charakteru jest podobny do mojego ojca. Tata też zawsze mi mówił, że jestem piękna i to w taki sam sposób. Naprawdę był do niego podobny. Może dlatego tak dobrze mi się z nim rozmawiało? Może to dlatego czułam się przy nim bezpiecznie i po prostu dobrze?
Zignorowałam jego pytanie i odwróciłam się zabierając z podłogi moją torbę.
-Idziemy? - spytałam unikając jego wzroku.
-Tak. - mruknął przepuszczając mnie w drzwiach. 
Oliver zostawił obraz do wyschnięcia na sztaludze w pracowni. Spojrzałam na zegarek w telefonie: była 16:32
-Oglądamy jakiś film? - spytał  znienacka
-W sumie, możemy. Tylko jaki?
-No nie wiem, wybieraj. - powiedział wskazując na stojak z płytami DVD przy telewizorze. 
Usiadłam na podłodze i zaczęłam przeglądać filmy. Po chwili podbiegł do mnie Oskar i zaczął prosić się o pieszczoty. Ten pies był niemożliwy. Zaczęłam się z nim bawić.
-Miałaś filmy przeglądać, a nie bawić się z psem. - zaśmiał się Oliver siadając na kanapie. - Dobra rezygnuję z filmu. - dodał po chwili
-Oskar jest cudowny. - śmiałam się bo pies zaczął lizać mnie po dłoniach.
Wstałam z podłogi i rozejrzałam się za Oliverem. Chyba wyszedł.
-Gdzie tu jest łazienka? - krzyknęłam
-Drzwi za tobą – odpowiedział wchodząc do salonu. 
Skierowałam się we wskazane przez niego miejsce i umyłam ręce. Spojrzałam w lustro nad umywalką. Byłam okropna i totalnie brzydka. Nie podobałam się sobie. Sama pani psycholog to stwierdziła, ale wtedy jakoś miałam gdzieś jej uwagi. Patrzyłam się z nienawiścią w moje odbicie w lustrze. W pewnym momencie po policzku spłynęła jedna, samotna łza. Szybko się ogarnęłam i wróciłam do salonu, gdzie Oliver paradował właśnie bez koszulki pokazując kolejną część wytatuowanego ciała.
-Widziałaś, gdzieś mój czarny, zwykły sweter? - spytał
-Nie. - mruknęłam trochę zawstydzona.
-No do jasnej cholery jestem pewny, że gdzieś go tutaj położyłem. - powiedział wściekły. 
-Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Oliver, chyba ktoś przyszedł w odwiedziny. - powiedziałam nieśmiało bo chłopak właśnie miotał się po salonie w poszukiwaniu „zaginionego swetra”. Spojrzał na mnie i wyszedł kierując się chyba do przedpokoju. Rozejrzałam się po salonie i zaśmiałam się na widok czarnego swetra na komodzie.
Poszłam w tym samym kierunku co chłopak i dostrzegłam go na końcu korytarza przy otwartych drzwiach.
-Oliver! - krzyknęłam – Mam twój sweter. Był na komodzie bałaganiarzu. 
Podeszłam do niego i podałam mu ubranie. Spojrzałam na drzwi i moim oczom ukazała się piękna, brązowowłosa dziewczyna. Była cudowna, jak jakaś modelka czy aktorka. No ideał po prostu.
-Widzę, że znalazłeś sobie już nową pannę? - warknęła do Olivera
-Amanda, to nie jest do jasnej cholery twoja sprawa i czy nie dociera do ciebie, że nie mam najmniejszej ochoty z tobą rozmawiać. - rzekł chłopak. Teraz to był dopiero wkurzony.
-Myślałam, że stać cie na jakąś ładniejszą, ale jak widać się myliłam. - powiedziała z wrednym uśmiechem na ustach. - Dziwka – dodała patrząc prosto na mnie.
-Wyjdź. - warknął Oliver, a gdy dziewczyna odwróciła się na pięcie zatrzasnął mocno drzwiami. 
Do oczu napłynęły mi łzy. Już drugi raz tego dnia. Ta Amanda miała rację. Jestem brzydka. A ona? Była naprawdę piękna. W porównaniu do niej byłam starą, pomarszczoną babą bez gustu. Oliver widząc moje łzy mocno mnie przytulił. Wtuliłam się w jego ciepłe ramiona i zaczęłam gorzko płakać prosto na jego „zaginiony” sweter.
-Nie wierz, żadnemu jej słowu. - szepnął mi do ucha. - Jest zwykłą kłamliwą idiotką. - dodał krzepiąco. 
Nic nie odpowiedziałam. Powoli przestawałam płakać. Oliver, chyba poczuł, że się uspokoiłam bo delikatnie się ode mnie odsunął.
-Przeze mnie masz cały mokry sweter. - powiedziałam śmiejąc się przez łzy.
-To nic. - uśmiechnął się do mnie i otarł kciukiem łzy spływające po policzku. - No już nie płacz. Dla mnie jesteś śliczna. A chyba moje zdanie liczy się bardziej od zdania tej debilki? 
-Jasne, że tak – powiedziałam bez przekonania. 
Razem skierowaliśmy się z powrotem do salonu. Usiadłam na kanapie obejmując rękami kolana. Już nie płakałam.
-Oliver zawieziesz mnie do domu? - spytałam po chwili
-Jesteś pewna, że chcesz siedzieć teraz sama?
-Położę się spać.
-To chodź. - powiedział łapiąc mnie za rękę i kierując w stronę wyjścia. 
Na dworze było już ciemno. Weszliśmy do auta i pojechaliśmy w stronę mojego domu. Jak zwykle jechaliśmy w ciszy. Dojechaliśmy pod mój dom. Oliver spojrzał na mnie.
-Przepraszam cie za nią. - powiedział ze skruchą.
-Nie masz za co przepraszać.
-Jakby coś się działo, dzwoń. Zawsze możesz do mnie zadzwonić. - dodał jeszcze
-Dziękuję ci. - przytuliłam się do nie go i wyszłam z auta.
Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Frida do mnie podbiegła, uśmiechnęłam się do niej smutno i poszłam do pokoju. Minęłam lustro, ale nie chciałam widzieć swojego odbicia. Brzydzi mnie.

 Jak to czytasz to skomentuj. Tyle w temacie, dziękuję.  Przepraszam, ale dzisiaj nie mam po prostu humoru. Chyba wstałam lewą nogą.
                                                                                 Ironova
                                                                                        

  

sobota, 6 lipca 2013

Rozdział 5.

    Obudził mnie alarm w telefonie. No tak, szkoła. Mój boże, jak mi się dzisiaj nie chciało wstawać. Mimo to zwlekłam się z łóżka i skierowałam się w stronę mojej łazienki. Spojrzałam w lustro. Nie wyglądałam tak tragicznie jak się czułam, ale to i tak nie poprawiło mi humoru. Chyba wstałam lewą nogą. Szybko wskoczyłam pod prysznic, który mnie orzeźwił. Stanęłam przed lustrem i umyłam zęby. Dzień jak co dzień. Wróciłam do pokoju i omotałam wzrokiem szafę. Kochamy te poranne dylematy. Masakra. W końcu wyciągnęłam czarną sukienkę z tiulem i rajstopy tego samego koloru. Powoli „posnułam” się do kuchni, gdzie czekała już mama ze śniadaniem.
-Dzień dobry – powiedziałam ziewając.
W ciszy zjadłam ten nieszczęsny posiłek. Jak ja nienawidziłam śniadań! Tak, wiem to dziwne, ale cóż poradzę? Wróciłam jeszcze do pokoju po moją torbę z książkami i wyszłam z domu. Spojrzałam na ekran telefonu: 1 nieodebrana wiadomość od: Oliver
O 15 czekam pod twoim domem. Zabierz ze sobą szkicownik bo się przyda.
Kompletnie zapomniałam, że mam mu pomóc. Nie no, totalnie nie miałam dzisiaj weny. Wreszcie zobaczyłam moją ukochaną szkołę. Przed wejściem czekała na mnie Effy.
-Cześć – przywitała się radośnie. Jak zwykle
-Hej.
-Co ty taka niewyspana? - zaświergotała radośnie widząc moja minę.
-Effy, ratuj. Nic mi się nie chce. - powiedziałam desperacko. - Spać.
-To co ty robiłaś w nocy? - poruszyła zabawnie brwiami – Jest coś o czym nie wiem?
Trąciłam ją lekko w ramię.
-Dla twojej wiadomości to przespałam całą noc.
-Już myślałam. - mruknęła zawiedziona
-Tak na marginesie to przypadkiem spotkałam się wczoraj z Oliverem.
-Tym z tego jakiegoś zespołu? - Effy nienawidziła takiej muzyki – Ten co się tak drze?
-Tak, właśnie z tym. Ej, on ma ładny głos.
-Bronisz go! - stwierdziła śmiejąc się.
-Mam mu dzisiaj pomóc zrobić jakiś projekt. W sensie z rysunku. - dodałam
-Czyżby randka? - Boże jaka ona jest natrętna! I tak ją uwielbiam.
-Nie no coś ty, niedawno zerwał z dziewczyną.
-Czyli jesteście już na etapie zwierzeń i pocieszania się nawzajem, co?
-Effy, błagam cie to nie jest śmieszne. 
-Oj przepraszam, a wiesz, że Nathan zaczął do mnie pisać.
Spojrzałam na nią znacząco. Effy tylko się zaśmiała. Nathan był uważany za największego przystojniaka w szkole. Był w ostatniej klasie. W sumie nie dziwię się, że kręci z Effy bo ona jest naprawdę piękna. Razem skierowałyśmy się przed odpowiednią salę i czekałyśmy na lekcje chemii.


Wreszcie – pomyślałam, gdy zadzwonił ostatni dzwonek.
-Za pół godziny muszę być gotowa. - mruknęłam niezadowolona do Effy.
-Jak chcesz to mogę cie zrobić na bóstwo. Jak najlepsze przyjaciółeczki – dodała udając głos dwunastolatki
-Nie dzięki. Mnie dzisiaj i tak nic nie uratuje.
-Przestań, jesteś śliczna.
Jak zawsze odprowadziłam ją po drodze do domu i skierowałam się w stronę własnego. Jak doszłam była już 14:50. Przekręciła klucz w zamku i weszłam do środka. Rozejrzałam się za Fridą, spała w kącie.
-Też tak chcę! - mruknęłam pod nosem, podchodząc do lodówki.
Zgłodniałam. Miałam 10 minut, ale musiałam coś zjeść. Najwyżej Oliver poczeka, mój żołądek jest ważniejszy. Zaczęłam przygotowywać sałatkę owocową. Nagle usłyszałam klakson przed domem. Z nożem w ręku i połówką pomarańczy wyszłam z domu. Przed nim stał czarny, terenowy samochód, a w nim nie kto inny jak Oliver. Chłopak otworzył szybę.
-Z wszystkimi witasz się z nożem w ręku? - zaśmiał się.
-Cześć, słuchaj bo ja zgłodniałam i jeszcze nie dokończyłam to wejdź.
Wyszedł z auta i wszedł za mną do domu.
-Przepraszam cie, ale serio jestem głodna. - uśmiechnęłam się uroczo, wracając do krojenia owoców.
-Pomóc ci? - spytał
-Jeszcze się skaleczysz. - zaśmiałam się
-Nie to nie. - wzruszył ramionami i patrzył jak siekam na kawałki kiwi. - Źle to robisz. Serio potem przełkniesz taki kawałek? - spytał biorąc do ręki kiwi, które dość „niefortunnie” przekroiłam bo było dość duże..
-Oj nie czepiaj się. - mruknęłam
-Ty nie umiesz, daj ten nóż. - powiedział.
Bez słowa podałam mu narzędzie. Oliver przysunął tackę po czy zaczął kroić owoce w równe części.
-Wow, widzę, że niezły z ciebie kucharz. - powiedziałam śmiejąc się.
-Patrz i podziwiaj. - wsypał kawałki do miski i podał mi ją. - Skończone.
-Chcesz? - spytałam biorąc łyżeczkę.
-Nie dzięki, nie jestem głodny.
Usiadłam przy stole i zaczęłam jeść. Oliver rozglądał się po zdjęciach wiszących na ścianach. Na większości z nich byłam ja z tatą w roli głównej, a mama gdzieś w tle. Nie lubi pozować do zdjęć. Między mną a Oliverem dało się wyczuć niezręczną ciszę.


Patrzyłem na zdjęcia Sharon. Na każdym z nich była cała jej rodzina. Zrobiło mi się strasznie głupio. W końcu dołożyłem swoją rękę do śmierci jej ojca. Aż dziwne, że ona w ogóle się do mnie odzywa. Tego nigdy nie zrozumiem. Odwróciłem się w jej stronę. Siedziała i wpatrywała się we mnie przeżuwając owoce.
-Dobra? - spytałem wskazując na sałatkę 
-Jasne.
-W końcu ja kroiłem. - zaśmiałem się. 
-Tsaaa. Już nie mogę. - jęknęła łapiąc się za brzuch
-No przecież mało zostało. Jedz szybko bo ja naprawdę chciałabym skończyć ten projekt. 
-Wspominałam już, że nie mam weny?
-Oj, na pewno coś wymyślimy. Co dwie głowy to nie jedna. 
-Dobra, ja tego już nie zjem. Idę się przebrać w coś wygodniejszego. Zaczekaj 5 minutek
Westchnąłem. Słowo „pięć minut” wydobywające się z kobiecych ust brzmi jak pół godziny. Usiadłem na krześle i zacząłem bawić się kluczykami od samochodu. Sharon pobiegła schodami na górę. Minęły dosłownie trzy minuty a ona już stała naprzeciwko mnie ubrana w długie spodnie i poszarpaną koszulkę ze Slayer'a z wyciętymi bokami. W ręce trzymała dżinsową kurtkę i torbę.
-No możemy iść. - powiedziała z entuzjazmem
-Nie mogę uwierzyć, że się zmieściłaś w tych 5 minutach i że słuchasz Slayer'a.
-Co ty o mnie wiesz.. - mruknęła przechodząc obok mnie i wychodząc z domu.
Westchnąłem zrezygnowany. Otworzyłem drzwi od samochodu i wpuściłem Sharon do środka. Okrążyłem auto i usiadłem na miejscu kierowcy. Kątem oka spojrzałem na Sharon. Widać, że się spięła. Lekko przymknęła oczy jak odpaliłem samochód po czym cicho westchnęła.
-Nie lubisz jazdy samochodem? 
-Nie bardzo.
-Zamknij oczy i uchyl okno. - powiedziałem.
Tak też zrobiła. W ciszy jechaliśmy do mojej pracowni. Jednak ta cisza wcale mi nie przeszkadzała. Mówiła więcej niż gdybym się odzywał. Dotarliśmy na miejsce. Dziewczyna jak poparzona wyskoczyła z samochodu i zamknęła drzwi. Domyśliłem się, że jest to w pewnym sensie uraz związany z wypadkiem jej ojca. Poprowadziłem ją do pracowni. Gdy tylko weszliśmy Sharon zaczęła rozglądać się po moich pracach.
-Nie malujesz? - zapytała po chwili
-Maluję, ale nie tu. Mam jeszcze małą pracownię w domu. Tu jest miejsce mojej pracy. Tam tworzę dla siebie. Bez ograniczeń.
-Miałeś mi pokazać twoje prace! - powiedziała oburzona wskazując na mnie palcem. 
-Może kiedyś je zobaczysz. - mruknąłem. - Jak się uwiniemy z projektem to obiecuję, że cie tam zabiorę.
-No. - uśmiechnęła się. - To rozumiem, dawaj ten projekt i wytłumacz mi wszystko po kolei.

                                                                        ~*~
-Oliver! Jak mogłeś dorysować mu wąsy?! Ja myślałam o tym poważnie.
-Serio? Wyglądał jak dziesięciolatek, który umazał się czerwoną farbą.
-Żebyś ty zaraz nie był nią umazany – warknęła

                                                                        ~*~
-Wiem, narysujmy psychopatę! 
-Sam sobie go rysuj. Nigdy nie widziałam psychopaty.
-… 
-Zmieniam zdanie. Siedzi naprzeciwko.


                                                                        ~*~
-To narysujmy po prostu jakąś śmierć. Morderstwo, cokolwiek.
-Rysunki o śmierci, piosenki o śmierci.. nie za dużo trochę?
-Jak jesteś taka mądra to wymyśl coś lepszego!


-Sharon, ubóstwiam cie. To jest piękne. - powiedziałem szczerze.
Delikatny szkic klauna stojącego za dziewczyną z przegniłą twarzą był naprawdę cudowny. Sharon tak naprawdę odwaliła całą robotę. To co miałem przed sobą na kartce było boskie. Takie.. szczere. Wyrażało jakieś emocje, nie było puste.
-Dzięki. - mruknęła zakrywając twarz włosami.
Znowu się zarumieniła. Zaśmiałem się pod nosem. Teraz spokojnie mogę to oddać Madison. Będzie zadowolona. A jak nie to osobiście postaram się, żeby była. Spojrzałem na Sharon. Siedziała na krześle z kolanem pod brodą i wyraźnie się nad czymś głęboko zastanawiała. Przyjrzałem się jej twarzy i zaśmiałem się. Odwróciła się w moją stronę
-No co znowu? - warknęła 
-Musisz się dąsać o te wąsy? To naprawdę się nie nadawało.
-Nie dąsam się o żadne wąsy. - powiedziała – Po prostu irytujące jest jak ktoś się na ciebie lampi a potem wybucha śmiechem! - gwałtownie wstała, musiałem ją zdenerwować.
Przybliżyłem się do niej.
-Po prostu jesteś cała umazana grafitem. - westchnąłem
-Przepraszam. - mruknęła – Jestem śpiąca – no tak, było już po 21.
Zaczęła zmazywać ciemny grafit z twarzy, ale tyko go rozmazała. Przybliżyłem dłoń do jej twarzy, i pozbyłem się plam. Spojrzała mi w oczy. Miała śliczne tęczówki. Ciemne i takie głębokie.
-Gdzie tu jest łazienka? - spytała odsuwając się ode mnie
- Korytarzem w lewo i trzecie drzwi po prawej stronie. - wyrecytowałem
-Zaraz wrócę. 
-Patrzyłem jak zamyka za sobą drzwi. Usiadłem na krześle i schowałem szkic do teczki. Zgasiłem światło i zamknąłem pracownię na klucz, czekając na dziewczynę przed drzwiami w rękach trzymając jej torbę i kurtkę. Wróciła po chwili.
-Proszę – mruknąłem podając jej rzeczy. 
-Razem wyszliśmy na dwór. Było zimno. Patrzyłem jak Sharon zakłada kurtkę. Wsiedliśmy do auta.
-Mama mnie zabije. - powiedziała z rezygnacją patrząc na ekran telefonu. - Jest 21:24
-Mogę iść z tobą i wytłumaczyć. 
-Nie, dzięki dam sobie radę.
-Słuchaj Sharon, wiem, że nie musiałaś dzisiaj ze mną siedzieć cały dzień w tej pracowni i odwalać za mnie tej roboty. Jestem ci naprawdę wdzięczy bo to wyszło genialnie. Odwdzięczę ci się jakoś. Dziękuję. 
-Nie ma za co. Pokazujesz mi twoje obrazy i jesteśmy kwita.
-To nie wystarczy. 
-Jeszcze lepiej. - zaśmiała się po czym ziewnęła – Ale mi się chce spać.
Po chwili staliśmy już pod jej domem. Pożegnaliśmy się i dziewczyna skierowała się w stronę domu. Odczekałem aż wejdzie do środka i pojechałem do własnego. Pierwsze co zrobiłem po zamknięciu drzwi to skierowanie się do lodówki. Wziąłem jakiś jogurt i zacząłem jeść. Oskar już spał. Poszedłem pod prysznic. Byłem strasznie zmęczony, nawet nie wiem czym. Przecież w pracowni nie zrobiłem praktycznie nic. Sharon odwaliła całą robotę. Madison by mnie zamordowała, gdybym nie zrobił tego projektu. Gdyby Sharon go nie zrobiła – poprawiłem się w myślach. Musiałem jej się jakoś odwdzięczyć, w końcu przesiedziała ze mną pół dnia. Coś się wymyśli. Nie pozostało mi nic innego jak iść spać.


Weszłam do domu. Mama siedziała przy stole w kuchni z grobowa miną.
-Yyy, cześć. - powiedziałam niepewnie.
-Cześć, siadaj.
Wykonałam polecenie. Zaraz zacznie się kazanie na temat godzin powrotnych.
-Jak mogłaś tak wyjść bez słowa? Nawet nie wiesz jak się martwiłam! Ani telefonu nie odbierałaś, nic. Czy ty jesteś poważna? 
-Mamo, mówiłam wczoraj, że będę później.
-Później to nie znaczy o 21:40! Gdzie ty byłaś? 
-Pomagałam Oliverowi w projekcie. Narysowaliśmy szkic. - mruknęłam.
-Przynajmniej nie łaziłaś po mieście, ale ja nie znam tego mężczyzny, nie rozumiesz! 
-Przesadzasz. Nie znasz wszystkich moich znajomych i się nie czepiasz! - krzyknęłam
-Ale on to inna sprawa. Ze znajomymi nie wychodzisz po nocach! 
-Nasza rozmowa przekształciła się w prawdziwą kłótnię. Czy do niej naprawdę nie docierało, że ja jestem już pełnoletnia?!
-Nie tak cie z ojcem wychowaliśmy! - krzyknęła w końcu mama.
Spojrzałam na nią, a do oczu napłynęły mi łzy.
-Musisz mieszać w to tatę? - szepnęłam wychodząc z kuchni
Pobiegłam do mojego pokoju, gdzie rozpłakałam się już na dobre. A już prawie się pogodziłam z tym, że on nie wróci. Ale jak mam o tym zapomnieć skoro wszystko się spieprzyło jak go nie ma? No jak? Kiedyś miałam perfekcyjny kontakt z rodzicami. Całe moje życie było perfekcyjne: dobre oceny w szkole, brak problemów, kochający się rodzice, chłopak. A teraz? Nie mam nikogo. Każdy cholerny dzień wygląda tak samo. Miałam tego wszystkiego już dość. Każda najdrobniejsza rzecz mnie irytowała. Cały ten pieprzony świat zaczął mnie denerwować. A myślałam, że mi przeszło. Wystarczyła jedna wzmianka o tacie, a problemy powróciły ze zdwojoną mocą. Położyłam się na łóżku i zaczęłam gorzko płakać. Przez głowę mknęło mnóstwo wspomnień z dzieciństwa. Oraz to ostatnie: poturbowane, zakrwawione ciało taty leżące na noszach przy wraku samochodu. No tak wrak. Tak też się teraz czułam. Powoli odchodziłam do krainy Morfeusza.

Nie krzyczcie. Ten rozdział jest jakiś dziwny. xD Ale dłuugi. Będziecie mieli co czytać. Jak ktoś to wgl. czyta... A jak czyta to weźcie chociaż dajcie komentarz, co? Bo naprawdę fajnie je czytać. A i jak będą błędy to przepraszam, ale chcę mi się spać i już nie sprawdzałam. C:

                                                                                                

Obserwatorzy

.