sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 25.

    Pierwszy dzień na uczelni za mną, przetrwałam. Nie wiem jak ja to wytrzymam, ale staram się o tym nie myśleć. W ogóle staram się o niczym nie myśleć, ale za cholerę mi to nie wychodzi. Matt dzisiaj wyjeżdża. Zdążyłam się przyzwyczaić, to odchodzi – życie jest takie piękne. Płakać mi się po prostu chce. Nad tym jaka jestem naiwna -jak szybko ufam, przyzwyczajam się i darzę uczuciem. Tak bardzo chciałabym być obojętna i twarda.
Ale muszę przyznać, że ten tydzień był cudowny. Tylko rozłąka jest najgorsza, zostanie ta cholerna pustka. Nienawidzę tego uczucia i najchętniej bym się go pozbyła. Lecz jak pozbyć się pustki?
Weszłam do salonu, gdzie na kanapie siedział już Matt, uśmiechnął się do mnie szeroko i powiedział z radością.
-To jak? Dzisiaj siedzimy w domku, filmy i my. Czyż życie nie jest wspaniałe?
Spojrzałam na niego ze smutkiem w oczach, usiadłam obok na kanapie i schowałam głowę w poduszce.
-Ej, nie smuć się. Będzie dobrze. - powiedział obejmując mnie ramieniem.
-Wcale nie. - mruknęłam
Jakoś nie za kolorowo widziałam kolejne dni. Pewnie spędzę je na siedzeniu w pokoju i wychodzeniu tylko na uczelnię, gdzie będę wszystkim pokazywała jaka jestem szczęśliwa.
-Przecież niedługo mam tu trasę, na pewno się wtedy zobaczymy.
Uśmiechnęłam się sztucznie i położyłam głowę na jego ramieniu wpatrując się w ekran telewizora. Nie myślałam jednak nad filmem, który właśnie w nim leciał tylko nad tym co się niedawno wydarzyło. Byłam zła na siebie, że dałam się wtedy ponieść emocjom. No i na co ci to było - powtarzałam sobie chyba kilkadziesiąt razy dziennie. Strasznie mnie gryzła ta sytuacja. To, że się pocałowaliśmy i powtórzyliśmy to kilka razy. I z pewnością jeszcze powtórzymy. Cholera. Miałam mętlik w głowie. Jestem idiotką. Po co ja się wtedy odzywałam? Nie mogłam się zamknąć i sobie darować? Ale nie, ja oczywiście muszę wszystkim wkoło udowodnić, że jestem tępą, niedowartościowaną, bezmyślną kretynką. Nie było mi smutno, byłam po prostu zła. A najśmieszniejsze jest to, że mi się podobało, nawet bardzo podobało. Naprawdę byłam w kropce.
Jeszcze przez to wszystko poczułam się jakbym skrzywdziła Olivera.. Bo to nie jest tak, że o nim zapomniałam. Cały czas jest w mojej głowie. Siedzi w niej i uparcie nie chce wyjść. Sama nie chcę go wypuścić. Kocham go. A Matt? Matt jest. Poczułam coś do niego, ale nie potrafię tego nazwać. Tak jakby słowa nie były w stanie tego opisać, to jest coś pomiędzy. W tej chwili zdałam sobie sprawę jak głęboko jestem pogrążona. We własnych myślach, czynach, uczuciach. Nic już nie wiedziałam. Jedno wielkie NIC.
Wróciłam na ziemie i starałam się połapać o co chodzi w filmie, ale nie za dobrze mi to szło.
-Hmm, Matt? - mruknęłam.
-Yhym. - klepnął mnie delikatnie w kolano bym kontynuowała.
-O co tu chodzi? - zapytałam niepewnie.
Spojrzał na mnie z taką głupią miną, że nie mogłam nie zareagować i wybuchnęłam głośnym śmiechem. Chłopak poszedł w moje ślady i obydwoje śmialiśmy się z nie wiadomo czego. Po kilku minutach wreszcie się jako tako ogarnęłam i otarłam załzawione oczy. Matt leżał na kanapie i oddychał miarowo próbując się doprowadzić do porządku. Oparłam się na łokciach pomiędzy jego torsem i nachyliłam się mu nad twarzą.
-To jak proszę pana, zmieniamy film? - spytałam siląc się na jak najbardziej zmysłowy ton.
-Dla ciebie zawsze.- powiedział i pocałował mnie czule w usta.
Natychmiast odwzajemniłam pocałunek. Chłopak podniósł się do pozycji siedzącej i posadził mnie sobie na kolanach. Zaczął robić mi na szyi malinkę, dłonie trzymałam na jego policzkach, a dwudniowy zarost delikatnie drażnił moją skórę. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Westchnęłam zrezygnowana i zeszłam z jego kolan.
-Ty idziesz. - powiedziałam.
Matt wstał tylko przewracając oczami i wyszedł z salonu na przedpokój. Przetarłam twarz dłońmi i wydęłam usta jak mała dziewczynka. Usłyszałam kroki więc odwróciłam się w stronę wejścia do salonu. Widok osoby, którą tam ujrzałam wstrząsnął mną doszczętnie. Zerwałam momentalnie z kanapy i podeszłam do Matta i towarzyszącego mu Olivera.
Ten pierwszy widząc moje zakłopotanie mruknął szybko zmieszany:
-To ja idę na górę, dokończyć się pakować... i tak miałem.. no wiecie.
Po chwili staliśmy już sami naprzeciw siebie. Nie wiedziałam jak się zachować, czułam się jak sparaliżowana.
-Po co przyjechałeś? - spytałam, dopiero po chwili zdając sobie sprawę jak idiotycznie to zabrzmiało.
Niestety w mojej głowie nie było lepszego pytania rozpoczynającego tą rozmowę. Spojrzałam na jego twarz, miał lekko podkrążone oczy, trochę dłuższe włosy niż pamiętam. Oliver. Mój Oliver.
Zawahał się.
-Potrzebuję cię. - wykrztusił po chwili ciszy.
Nic nie odpowiedziałam tylko znów się w niego wpatrzyłam. Oczy mi się załzawiły. Jest tu, a ja? Ja przed chwilą całowałam się z jego najlepszym przyjacielem. Poczułam się jak ostatnia dziwka. Ta najgorsza, paskudna suka. Skrzywdziłam go kolejny raz.
-Tęskniłam.- wyszeptałam zakrywając usta dłońmi.
Podszedł jeszcze bliżej mnie po czym cicho powiedział:
 -Widzę. -delikatnie otarł moje łzy.
W momencie, gdy jego dłoń dotknęła mojej twarzy, wszystkie wspomnienia do mnie wróciły. To jak mnie obejmował, wodził dłońmi po ciele czy chociażby łaskotał. Każda część mojego ciała tak bardzo tego pragnie. Jego wzrok skierował się na moją szyję i wpatrzył w jeden punkt. Zauważyłam rozczarowanie i zmieszanie w jego oczach. Zdałam sobie sprawę, że właśnie wpatruje się w ślad, który zostawił dzisiaj na mojej skórze Matt. Odsunęłam się od niego o krok i zakryłam to miejsce dłonią.
Oliver odwrócił się gwałtownie, zrobił kilka kroków, po czym znów obrócił się w moją stronę machając bezsilnie ręką.
-Nie mów mi, że ty i Matt, że wy.. - słowa wyraźnie uwięzły mu w gardle.
-To nie tak.. - mruknęłam niepewnie – A zresztą.. Przecież jestem tylko niedojrzałą gówniarą, dla mnie to nie było nic poważnego. Powinieneś o mnie zapomnieć i zacząć nowe życie, prawda? - powiedziałam powtarzając słowa Hannah.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem po czym przejechał dłonią po twarzy.
-Byłaś tam? -zapytał lekko nie dowierzając.
-Tak Oliver, byłam. A teraz pozwól, że zostawię cię na chwilę samego. Obydwoje ochłońmy.
Po tych słowach wyszłam z salonu. Nie spodziewałam się go tu, zaskoczył mnie. Co ja mam teraz zrobić? Przecież Matt..i ja. Nie przejdę obok tego tak obojętnie, nie chcę.
Weszłam szybko po schodach i nie pukając wpadłam do jego pokoju. Siedział na łóżku z głową ukrytą w dłoniach. Podeszłam do niego i ukucnęłam przed nim po czym złapałam go za dłonie i odsunęłam je od twarzy. Był przygnębiony. Spojrzał na mnie i natychmiast zmienił wyraz twarzy, wstał z łóżka i wlepił spojrzenie w przeciwną ścianę zakładając ręce na biodrach.
-Zapomnij o mnie. - powiedział nagle.
-Słucham? - spytałam niemrawo

-Zapomnij. O mnie, o nas, o tym co było. Wyrzucić to z pamięci, rozumiesz? Idź do Olivera, on cie kocha. Z nim będzie ci lepiej, będziesz szczęśliwa, jak kiedyś.
-Matt, ale ja nie mogę.
Nie wyobrażałam sobie od tak teraz wrócić do Olivera i nie myśleć o tym co zrobiła dla mnie ta osoba, która właśnie stoi obok mnie. Nie jest mi obojętny. Westchnęłam cicho i zebrałam się na odwagę by wreszcie nazwać to uczucie jakim go darzę.
-Nie potrafiłabym. Ja... ja cię...
-Nie mów tego. - przerwał mi szybko. - Oliver jest na dole, czeka na ciebie.
-Przestań mieszać w to Olivera! - niemal krzyknęłam.
Matt spojrzał na mnie ze smutkiem w oczach. Przysunął się do mnie i delikatnie pocałował mnie w usta. Przybliżyłam się jeszcze bardziej z zamiarem pogłębienia pocałunku, ale chłopak odsunął się ode mnie, wziął walizkę i wyszedł.
Chciałam za nim pójść, złapać go za rękę i znów przytulić do siebie, ale tego nie zrobiłam. Stałam w tym samym miejscu wciąż patrząc się w drzwi, za którymi przed chwilą zniknął. Nie miałam siły na łzy, ale rozrywało mnie od środka. Zeszłam powoli na dół i nawet nie patrząc na Olivera, który siedział na kanapie, klapnęłam na dywan podciągając kolana pod brodę.
 -Kochasz go. - powiedział łagodnie.
Podniosłam gwałtownie głowę. W tym momencie każda komórka w moim ciele pragnęła zaprzeczyć owym dwóm słowom.
-Ciebie bardziej. - wykrztusiłam.
Pokręcił tylko głową ze zrezygnowaniem wstał z kanapy i usiadł obok mnie na podłodze.
-Przepraszam cię. Za wszystko. Za to, że nie widziałam jak bardzo cie kocham. Że odeszłam, a teraz jeszcze wkręciłam w to wszystko twojego najlepszego przyjaciela. To nie jego wina, nie miej mu tego za złe. - powiedziałam cicho. - Przepraszam też za to, że zachowywałam się tak głupio i dziecinnie, nie doceniałam tego co dla mnie robisz, że cię skrzywdziłam. Nie widziałam jaki skarb mam przy sobie. Byłam ślepa. Przez to wszystko nie zauważyłam jak bardzo się gubię. Ja zabłądziłam Oliver. Nawet nie wiem gdzie rozpoczęłam wędrówkę. - zakończyłam swój monolog bojąc się spojrzeć w jego oczy.
Patrzenie w te ciemne tęczówki, w których kiedyś każdego dnia widziałam miłość, teraz mnie przerażało. To okropne. Chłopak chyba nie wiedział co powiedzieć. Choć na niego nie patrzyłam, czułam jak mu jest teraz źle. Znów to uczucie jakbym dostała w twarz. Na nic już nie liczyłam. Ani na Olivera, Matta.. Na nikogo. Zamknęłam oczy i zacisnęłam powieki, żeby powstrzymać cisnące się do oczu łzy.
Poczułam tylko jak Oliver splata ze sobą nasze palce.

25. To chyba koniec. Dotrwałyście ze mną! Dziękuję wam wszystkim za komentarze, wyświetlenia rady. Kocham was. Najprawdopodobniej pojawi się jeszcze epilog, a potem... Potem zobaczymy. Sama nie wiem. Jakoś mi tak trudno przestać pisać o Sharon Oliverze.. Chyba się do nich przywiązałam. W końcu ich wykreowałam. Jak zakończyłam ten rozdział to nagle pojawiło mi się mnóstwo pomysłów.. Ale nie będę ciągnąć tego w nieskończoność. Koniec. Jeszcze raz wam dziękuję, mocno, z całego mojego serduszka. <3

piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział 24.

    Odchyliłam powoli ociężałe powieki, spojrzałam na śpiącego Matta i uśmiechnęłam się sama do siebie. Leżał obok mnie. Ciało przy ciele. Odwróciłam się w jego stronę i wtuliłam się w ciepły tors. Chłopak poruszył się niespokojnie i przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie, tak że po części leżałam już na nim.
-Obudź się. - powiedziałam przysuwając usta do jego ucha.- No wstawaj.
Matt otworzył gwałtownie oczy, że aż podskoczyłam ze strachu.
-Wcale nie spałem.- zaśmiał się z mojej reakcji.
Trąciłam go lekko w ramię i uśmiechnęłam się delikatnie. Cieszę się, że przyjechał. Nawet bardzo.
-Jeden uśmiech już zaliczony. - powiedział.
-Nie chcę wstawać. Leżmy tak. - mruknęłam opierając brodę na jego klatce piersiowej i spoglądając mu w twarz.
-Podnoś się chudzielcu i idziemy się przejść.
-Nigdzie nie idę.
-A zakład? - uśmiechnął się do mnie zawadiacko.
Wolałam nie ryzykować i zwlekłam się z łóżka. Zeszłam na dół a zaraz za mną Matt. Amelii już nie było. Dziwię się, że ta kobieta jeszcze funkcjonuje, tylko praca, praca i praca.
-Zrobić ci śniadanie? - zapytałam wchodząc do przestronnej kuchni.
-Jasne, mogę ci pomóc. - powiedział zadowolony.
Spojrzałam na niego ze strachem w oczach. Boję się go gotującego.
-Lepiej sobie usiądź. - westchnęłam
Matt posłusznie zrobił to o co go prosiłam i bezczelnie wlepił spojrzenie w mój tyłek. Koszulka Olivera niestety do końca go nie zasłaniała tym bardziej, że krzątałam się po kuchni.
-Możesz przestać? - zapytałam oburzona odwracając się gwałtownie w jego stronę.
Matt podniósł ręce w obronnym geście i zrobił minę zbitego psiaka, co wyglądało dość komicznie.
-Pilnuj tego omleta, idę się ubrać. - westchnęłam bezsilnie.
-Nie, nie. Już nie będę. - powiedział pewny siebie.
-Pilnuj.
Wyszłam szybko z kuchni i pobiegłam do mojego pokoju. Wyciągnęłam z szafy szorty z wysokim stanem i szarą, krótką koszulkę z wyciętymi bokami, po czym poszłam pod szybciutki prysznic i ubrałam się w strój. Już swobodnie wróciłam do kuchni, gdzie Matt stał przy kuchence i przekręcał właśnie omleta na drugą stronę.
-Lepiej mi to daj.- mruknęłam do niego i trąciłam go delikatnie biodrem odsuwając tym samym od kuchenki.
Ten tylko przejechał po mnie wzrokiem od góry do dołu, ale nic nie powiedział, dalej obserwując moje poczynania. Po chwili położyłam mu na stole gotowe śniadanie.
Matt jednak nie usiadł tylko spytał badawczo:
-A ty nie jesz?
-Nie jestem głodna, zresztą podjadałam trochę podczas robienia.-wypowiedziałam automatycznie.
-Nie kłam. Nic nie zjadłaś. - powiedział zakładając ręce na piersi.
-Po prostu nie mam w tej chwili ochoty na jedzenie i tyle. - powiedziałam zrezygnowana.
Czy niektórym tak trudno jest to zrozumieć? Nie chcę. To moja sprawa co i kiedy wkładam do ust. Koniec.
-Sharon, zjedz chociaż trochę. Jesteś taka chuda. - mruknął lekko zakłopotany.
-Nie chcę Matt, zrozum.
-Tylko trochę, dla mnie. - uśmiechnął się zachęcająco.
Usiadł przy stole i ukoił mi kawałek omleta. Był malutki, ale wiedziałam już, że nie zdołam tego przełknąć. Wyciągnął dla mnie kolejny talerz i położył na nim mój kawałek po czym wskazał na krzesło.Usiadłam posłusznie i wpatrzyłam się w jedzenie. Jednocześnie czułam jak Matt mnie obserwuje. Spięłam się lekko i zaczęłam kroić na jeszcze mniejsze części.
-Sharon, zjedz. - powiedział
Spojrzałam na niego i wzięłam do ust jeden kęs. Z trudem go przełknęłam i pod wpływem jego wzroku wzięłam kolejny i kolejny. Każda następna porcja przysparzała mi dawkę bólu. Jeżeli ktoś przez to nie przechodził nie zrozumie jakie to jest okropne uczucie. Nie wytrzymałam, poderwałam się z krzesła po czym wybiegłam z kuchni i z płaczem skierowałam się do łazienki. Zamknęłam drzwi od środka i klęknęłam przed ubikacją zwracając wszystko co przed chwilą przyswoił mój żołądek. Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Otwórz, proszę cię. - powtarzał Matt wciąż pukając.
Nic nie odpowiedziałam tylko podeszłam do umywalki i ogarnęłam swoją twarz. Wytarłam załzawione oczy i przemyłam twarz wodą unikając patrzenia w lustro. Umyłam zęby i odwróciłam się w stronę drzwi, za którymi wciąż stał Matt bo wołał mnie cicho. Otworzyłam je i ominęłam chłopaka chcąc skierować się do pokoju. Nie dał za wygraną, bo poczułam uścisk na mojej dłoni. Zatrzymał mnie delikatnie i odwrócił w swoją stronę. Musiałam podnieść głowę, żeby móc swobodnie patrzeć na jego twarz, jednak tym razem tego nie zrobiłam.
-Co się dzieje?-zapytał po chwili ciszy wciąż trzymając moją dłoń.
Czułam na niej przyjemne ciepło więc momentalnie splotłam z nim swoje palce.
-Nic Matt. - mruknęłam.
Usłyszałam tylko ciche westchnięcie. Zignorowałam to i niespodziewanie przytuliłam się do chłopaka. Ten jednak nie odwzajemnij uścisku. Zrobiło mi się przykro dodatkowo poczułam się jak kretynka. Odsunęłam się od niego i zaczęłam:
-Nie jem bo czuję się jak gruba świnia, mam jadłowstręt i najchętniej bym się zaszyła w kącie. Zadowolony? - zapytałam patrząc mu prosto w twarz.
-Nie wyniszczaj się. - powiedział znów łącząc nasze dłonie. - Martwię się, ale nie będę cię do niczego zmuszał. Zastanów się po prostu, dobrze?
Kiwnęłam głową i pociągnęłam go na górę, żeby pokazać mu pokój w którym teraz zamieszka.
-Przecież ja znalazłem już hotel.
-Chyba sobie żartujesz. Zostajesz tu, ze mną. - powiedziałam patrząc się na niego.
-Za tydzień mam samolot powrotny. - mruknął.
-Nie rozmawiajmy o tym. - powiedziałam szybko.
Nie chciałam o tym myśleć, cieszę się tym, że teraz jest tutaj. Pomógł mi, naprawdę mi pomógł.


Szliśmy razem na plażę,  za to lubiłem Sydney. Do Sharon chyba wciąż nie docierało to, że tutaj mieszka. Czuła się tym wszystkim przytłoczona, widziałem to. Nic nie mówiliśmy, myślałem nad tym co dzisiaj zrobiła i mi powiedziała. Aż tak źle czuje się w swoim ciele, żeby robić sobie taką krzywdę? Nie wiedziałem, że tyle się u niej dzieje. Na pierwszy rzut oka szczęśliwa, uśmiechnięta dziewczyna. Jest idealnym dowodem na to, że ludzi nie powinno się oceniać po pozorach. Wczoraj w nocy, była zupełnie inną osobą niż teraz. Teraz idzie pewnym krokiem, rozgląda się po wszystkim wkoło. Tak doskonale ukrywa tą prawdziwą siebie. Po chwili doszliśmy na plażę w miejsce, gdzie nikogo nie było. Dziewczyna usiadła na piasku i wlepiła swoje spojrzenie w horyzont. Poszedłem w jej ślady. Widok był naprawdę piękny.
-Dziękuję ci. - powiedziała nagle.
Skierowałem na nią swoje zdziwione spojrzenie, nie patrzyła na mnie.
-Za co? - zapytałem bo naprawdę do końca nie wiedziałem o co jej chodzi.
-Za wszystko. Za to, że przyjechałeś, wysłuchałeś, doradziłeś, przytuliłeś. Że jesteś. - mruknęła odwracając twarz w moją stronę.
Uśmiechnąłem się do niej delikatnie i spojrzałem w oczy. Ciemny brąz i blada cera tworzyły śliczną kompozycję, która była na swój sposób wyjątkowa. Powoli skierowałem wzrok na jej usta, które były lekko sine i spierzchnięte, ale piękne. Cała była piękna.
-Pocałuj mnie. - szepnęła niespodziewanie.
Bez najmniejszego wahania zbliżyłem swoje wargi i musnąłem delikatnie jej usta. Swoją dłoń skierowałem na  policzek przyciągając ją tym samym bliżej siebie i pogłębiając pocałunek. Niepewnie rozchyliła wargi i położyła dłonie na mojej szyi. Swoje pocałunki skierowałem na jej szczękę, a potem na szyję. Przygryzłem delikatnie jej skórę, zostawiając na niej czerwonawy ślad. Sharon znów połączyła nasze usta w bardziej namiętnym pocałunku. Po chwili musnęła mnie delikatnie w kącik ust i odsunęła się ode mnie. Swoje spojrzenie natychmiast skierowała w przeciwną stronę. Przysunąłem się do niej i poczułem jaka jest zimna. Zarzuciłem jej więc na ramiona swoją bluzę i pocałowałem w skroń.
-Będzie ci zimno. - powiedziała chcąc zdjąć okrycie i oddać mi je z powrotem.
Złapałem jednak jej dłonie i splotłem z nią palce, aby je trochę zagrzać. Chciała coś powiedzieć, zauważyłem wahanie w jej oczach.
-Matt, ja przepraszam, nie powinnam. - wykrztusiła po pewnym czasie. - Nie chcę ci mieszać w głowie, nie chcę cię skrzywdzić, jestem paskudna.
-Ciii. Nie myśl, żyj. - powiedziałem i złożyłem na jej ustach soczysty pocałunek.

;____; Zaufałam tym nagłym przypływom weny więc macie taki oto rozdział. Ale ponieważ pytacie się o Olivera to od razu mówię, że jeszcze będzie, będzie go bardzoo dużo. W sumie to ja już trochę wymyśliłam co się dalej będzie działo... ;)
 

czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 23.

    Wróciłam do domu i szybko poszłam do swojego pokoju. Nie miałam najmniejszej ochoty rozmawiać z ciocią, jedyną rzeczą, której teraz pragnęłam to gorąca kąpiel. Zabrałam z pokoju koszulkę Olivera, w której teraz bezustannie śpię. Udałam się do łazienki i stanęłam przed lustrem. Zrzuciłam z siebie bluzkę i wpatrzyłam się w swoje odbicie. Wychudzone ramiona, wystające obojczyki, żebra i kości biodrowe. Mimo to widziałam tłuszcz, umysł tak dobrze ukrywał przede mną prawdę. Wpatrzyłam się w brzuch, na którym widniała długa blizna. Przejechałam po niej delikatnie palcem odrywając wzrok od lustrzanej tafli. Nie chciałam na siebie patrzeć, bałam się zauważyć jak dużą krzywdę robię samej sobie nie jedząc. Byłam zwyczajnie wychudzona, ale nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Odpychałam ją na drugi plan i czułam się lepiej. Podeszłam do wanny i odkręciłam kurek, z którego wypłynął strumień wody. Usiadłam na krawędzi i wpatrzyłam się w lecącą wodę. Zrobiło mi się tak cholernie smutno, jeszcze bardziej niż wcześniej. Spojrzałam na swoje chude palce u dłoni. Marzę, żeby poczuć się lekko, potrzebuję niejedzenia. Zawiesiłam wzrok na przeciwnej ścianie, obłożonej kremowymi kafelkami. Sterylnie czysto. Chciałabym, żeby taki porządek panował w mojej głowie. Źle mi. Jestem zła, zmęczona, wyczerpana, głupia i do tego smutna. Kurwa. Kocham go tak bardzo. Nie płacz.
Weszłam do wanny, łzy zaczęły mieszać się z przyjemnie ciepłą wodą. Podciągnęłam kolana pod brodę i oparłam na nich głowę. Wszystkich straciłam. Najpierw tata, a razem z nim matka. Łatwiej było mnie oddać do cholernie drogiego psychologa niż porozmawiać. Tak bardzo była mi wtedy potrzebna. Wciąż się z tym nie pogodziłam, to niesprawiedliwe. Czasami mam wrażenie, że tata byłby jedyną osobą, która by mnie zrozumiała. Potem Oliver. Nie opłaca się kochać, albo zostanie ci to odebrane, albo sama coś spieprzysz. Zasmakowałam tego wszystkiego. Z nim było.. inaczej, lepiej. Potrzebuję kogoś, tak bardzo nie chcę być z tym wszystkim sama. Jednocześnie doskonale wiem, że będę starać się odtrącić wszystkich, którzy będą chcieli się do mnie zbliżyć. Chciałabym, aby ktoś cieszył się, że ma właśnie mnie.
Osunęłam się powoli i zanurzyłam się cała w wodzie. Była już lekko chłodna. Zamknęłam oczy i ukryłam twarz pod wodną taflą. Wynurzyłam się gwałtownie bo usłyszałam natarczywe pukanie do drzwi. Szybko wyszłam z wanny, owinęłam się pierwszym lepszym ręcznikiem i otworzyłam drewniane drzwi. Przede mną ujrzałam Amelię.
-Myślałam, że jeszcze nie wróciłaś, ale usłyszałam twój telefon, ktoś dzwonił. - powiedziała z zaniepokojeniem patrząc na moja twarz. - Płakałaś?- dodała po chwili.
-Chodzi ci o czerwone oczy? - zapytałam szybko śmiejąc się delikatnie – Zatarłam sobie je tonikiem.- uśmiechnęłam się.
Amelia kiwnęła tylko głową i zeszła na dół. Odetchnęłam z ulgą i wróciłam do pokoju. Zarzuciłam na siebie koszulkę i spojrzałam na ekran telefonu. Jakiś nieznany numer. Jeżeli coś ważnego to zadzwoni jeszcze raz. Położyłam się na łóżku wcześniej rzucając telefon na miękkie, różowe poduszki. Jestem tylko człowiekiem. Popełniam błędy, których już nie da się naprawić. Znów się popłakałam. Ja po prostu brnę bez celu przez ludzi, życie z tym cholernym, tępym bólem. Zabłądziłam. Myślenie kosztuje i do tego boli.
Nagle zadzwonił mój telefon – nie myliłam się. Otarłam szybko łzy i odebrałam połączenie.
-Słucham? - spytałam trochę ochrypłym głosem.
-Cześć Sharon. - usłyszałam znany mi głos
-Kto mówi? - zapytałam bo nie byłam do końca pewna z kim rozmawiam.
-Matt, głuptasie. - powiedział śmiejąc się. - Jak tam? - spytał już poważniej.
-Dobrze.
-Nie. - odpowiedział po chwili ciszy.
-Co „nie”? - byłam zdezorientowana.
-Nie jest dobrze. Słyszę, że płakałaś. - powiedział cicho, ale wciąż pewny siebie.
-Matt... to jest nieważne..
-Przestań mi tu pieprzyć głupoty i bądź cicho. Wiem, że jest ci ciężko, ale nawet jakby to beznadziejnie brzmiało.. po prostu nie warto. Nie warto, rozumiesz?

-Nie marnuj czasu, to nie ma sensu.
-Przyjadę. Chcę zmarnować z tobą ten czas. - powiedział na jednym wydechu.
Teraz to ogłupiałam.
-Chyba sobie żartujesz. Nigdzie nie przyjedziesz.
-Sharon... daj sobie pomóc. To nie jest problem, niech to do ciebie w końcu dotrze. Nie jestem tępy, zdaję sobie sprawę jak jest ci teraz źle.
-Nie ma mowy. Dam sobie radę, ale doceniam twoje wysiłki. - powiedziałam
-Jeżeli się nie zgodzisz to stanę ci przed drzwiami z chłopakami. Mamy niedługo trasę koncertową i będziemy też w Sydney. To zastanów się czy wolisz zobaczyć mnie samego czy z kimś jeszcze.
-Przestań mnie szantażować bo nic nie zdziałasz. - rzekłam oburzona.
-Cii. To jak? - zapytał
-Nie Matt. Nie będziesz leciał taki kawał drogi tylko po to, żeby mi powiedzieć „będzie dobrze”.Zresztą co to w ogóle za pomysł?
Ten chłopak mnie zadziwia. Przecież on mnie prawie nie zna, a byłby w stanie przelecieć dla mnie pół świata. Mimowolnie poczułam się jakoś tak.. lepiej.. bardziej potrzebna.
-Po pierwsze to jest mi ciebie szkoda, chyba jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś miał takie smutne oczy. A zauważyłaś chyba, że ja do najwrażliwszych osób na świecie nie należę, więc to już coś. Po drugie to zaintrygowałaś mnie, nawet bardzo. Zwyczajnie chcę cie lepiej poznać, pomóc i udowodnić, że nie jesteś z tym wszystkim sama, rozumiesz?
Zamurowało mnie. W momencie, gdy wypowiadał te słowa poczułam się dziwnie lekko. Jakby te negatywne emocje ze mnie uszły. Uśmiechnęłam się do telefonu i powiedziałam cicho:
-Gillies Street 49.
-Dziękuję.-odpowiedział.
Rozłączyłam się i odłożyłam telefon zapisując wcześniej jego numer. Chyba wszyscy zwariowali z nim na czele. Uśmiechnęłam się na myśl, że tu będzie. Może to głupie, ale on naprawdę miał w sobie coś takiego co powodowało malującą się radość na twarzy.
Położyłam się na łóżku i przykryłam ciało pościelą. Od pewnego czasu strasznie mi zimno. Przetarłam twarz dłońmi i uśmiechnęłam się sama do siebie. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.



                                                                         ~~*~~
Czułam ogromną potrzebę dotarcia w jakieś miejsce. Biegłam między drzewami, było ciemno. Mało co widziałam, potykałam się o kolejne przeszkody, różnorodne gałęzie, korzenie. Jednak jeszcze bardziej przyśpieszyłam. Z każdą kolejną sekundą czułam, że coś tracę, coś bardzo cennego. Pojawił się ogromny ból w klatce piersiowej, ale jakby pchana przez niewidoczne ręce dalej przemierzałam kolejne odległości. Miałam wrażenie, że jeżeli nie zdążę na czas jeszcze bardziej się pogrążę. Nie wiedziałam co jest moim celem, ale przeczucie mówiło mi, że koniecznie muszę dalej biec. Tak też robiłam, a ból w klatce piersiowej stopniowo wzrastał. Nagle potknęłam się o coś, a moja noga utknęła pomiędzy korzeniami. Próbowałam ją wyciągnąć by nadrobić stracony czas, desperacko szarpałam nogą. Z moich oczu wypłynął strumień łez, a w tym samym momencie poczułam, że moja noga jakby sama się wyswobodziła. Szybko wstałam i ze łzami w oczach zaczęłam dalej biec. Po jakimś czasie dotarłam wreszcie na polanę, oświetloną przez księżyc. Poczułam ulgę, a jednocześnie rozczarowanie. Tak jakbym miała tu kogoś zobaczyć. Rozglądałam się między drzewami starając odnaleźć upragniony już widok. W pewnym momencie poczułam przeszywający ból w klatce piersiowej. Jakby ktoś przyłożył by do niej żywy ogień. Do oczu napłynęło mi jeszcze więcej łez. Ból nie ustępował, a ja zaczęłam żałować, że tu dotarłam, osunęłam się na ziemię. Do moich uszu dotarł jakby odgłos szeleszczących liści. Odwróciłam się w stronę, z której dochodził dźwięk i ujrzałam zakapturzoną postać. Z każdą chwilą, gdy się do mnie zbliżała ból powoli odchodził w niepamięć. Osoba ukucnęła przy mnie i dłońmi okrytymi czarnymi rękawiczkami zaczęła zdejmować kaptur...

Przebudziłam się gwałtownie podnosząc szybko głowę. Otworzyłam usta, chcąc krzyknąć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Cała się trzęsłam i to wcale nie było spowodowane temperaturą. Gdy trochę się uspokoiłam wstałam z łóżka i powoli zeszłam po schodach. Skierowałam się do kuchni i nalałam sobie wody do przeźroczystej, wysokiej szklanki. Usiadłam na blacie i powoli zaczęłam sączyć napój rozmyślając o śnie. No cóż, był dziwny i nic kompletnie z niego nie zrozumiałam.
Przedwczoraj poinformowałam ciocię, że przyjedzie do mnie znajomy. Zgodziła się bez problemu, nawet się chyba ucieszyła. Co do mnie to nie byłam pewna, czy dobrze zrobiłam godząc się na to wszystko. Chyba nie powinnam podawać mu tego adresu. Do tego jeszcze ten sen, naprawdę nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Nigdy nie śniłam tak bardzo realistycznie, po przebudzeniu niemal czułam ten ból. Mam nadzieję, że więcej się nie powtórzy.
W pewnym momencie usłyszałam pukanie do drzwi. Podskoczyłam ze strachu, a szklanka wypadła mi z rąk, rozbijając się na drobne kawałki. Natychmiast zeskoczyłam z blatu i zaczęłam zgarniać szkło. Na moje nieszczęście skaleczyłam się, a z mojego palca zaczęła sączyć się krew. Do tego wszystkiego jeszcze chyba w skórze zostało mi szkło.
-Cholera jasna. - przeklęłam pod nosem i złapałam za chusteczkę.
Znów ktoś lub coś zaczął się dobijać do drzwi. Podeszłam do nich trzymając chusteczkę przy krwawiącej dłoni i stanęłam przed drewnianą powierzchnią. Jest 4 w nocy, a ktoś puka do drzwi. Trudno, jak mnie zabije to umrę i tyle. Może nawet lepiej. Nacisnęłam klamkę lewą ręką bo druga niestety była lekko „uszkodzona”. Za drzwiami ujrzałam uśmiechniętą twarz Matta. Czy on zawsze musi być taki radosny? No, ale cóż, porę sobie wybrał idealną, nie ma co.
-Sharon! - powiedział i przytulił mnie do siebie delikatnie jak na swoje ramiona.
-Dusisz mnie Matt. - mruknęłam cicho.
Chłopak odsunął się ode mnie, a jego wzrok powędrował na moją dłoń.
-Mój boże, co ci się stało? - spytał szybko.
-Chwilka, wejdź. - powiedziałam bo wciąż staliśmy w drzwiach.
Przekręciłam zamek i poprowadziłam go do salonu.
-Siadaj, chcesz coś do picia?- zapytałam.
-Możesz mi powiedzieć, czemu po twojej dłoni cieknie krew i właśnie skapuje na podłogę? - nie dawał za wygraną wskazując na czerwone krople znajdujące się na panelach.
Rzeczywiście, rana chyba była głęboka bo naprawdę wydobywało się z niej dużo krwi.
-Po prosu stłukłam szklankę i skaleczyłam się.
-Pokaż to. - powiedział podchodząc do mnie i łapiąc za dłoń.
Odsunął od niej chusteczkę, a ja szybko odwróciłam głowę.
-Boisz się krwi?- spytał jak gdyby nigdy nic wciąż trzymając moją rękę.
-Trochę. - mruknęłam zawstydzona.
-Chodź do łazienki, trzeba to przemyć bo nic nie widzę.
Poprowadziłam go do łazienki znajdującej się na parterze. Ta była urządzona raczej w ciemnych kolorach, miała czarne kafelki i grafitowe meble. Podeszliśmy do umywalki. Matt wziął moja rękę i wsadził ją pod strumień bieżącej, zimnej wody.
-Jest tu gdzieś woda utleniona i jakiś bandaż? - zapytał troskliwie.
-W tamtej szafce – wskazałam na wiszący na przeciwnej ścianie mebel. - poczekaj, pójdę. - dodałam.
-Siedź i trzymaj tą rękę pod wodą. - powiedział i sam wziął koszyczek z opatrunkami.
Zrobiłam posłusznie to o co mnie poprosił. Chłopak podszedł do mnie i zaczął grzebać w lekach szukając czegoś i nucąc melodię pod nosem.
-Będzie szczypało. - mruknął wyjmując opakowanie z wodą utlenioną.
-Musisz? - zapytałam
Matt parsknął śmiechem i polał ranę wodą, syknęłam z bólu i przymknęłam oczy.
-Już?
-Nie, masz tu chyba szkło, trzeba je wyciągnąć bo może się wdać zakażenie.
-Błagam tylko nie to. Nic mi nie będzie. - szybko powiedziałam zabierając rękę i chowając ją za plecami.
Moja wina, że brzydzą mnie rany, krew i ogólnie te wszystkie sprawy. Momentalnie przypomniałam sobie co zrobiłam ostatnio z moim brzuchem i przedramieniem, ale jakoś odgoniłam tą wizję.
-Jak chcesz możemy jechać do szpitala. - powiedział opierając się o umywalkę i zakładając ręce na klatce piersiowej – To jak?- zapytał uśmiechając się chytrze.
Westchnęłam cicho i podałam mu dłoń.
-Tylko delikatnie. -ostrzegałam go ze strachem w oczach.
-Nie, urwę ci rękę. Jestem bardzo delikatnym facetem, o to się nie bój. - mruknął podnosząc jedną brew.
Zaśmiałam się cicho i spojrzałam na niego. Jasno brązowe oczy były całkowicie skupione na wykonywanej czynności, marszczył przy tym zabawnie czoło i rozchylał usta. Na jego głowie spoczywał ciemny full cap, a na sobie miał koszulę w kratę, której podwinął rękawy. Na rękach widniało mnóstwo tatuaży. Wpatrzyłam się w nie i zaczęłam wodzić wzrokiem po „rysunkach”. Szczególnie spodobała mi się czaszka na lewym przedramieniu i okalające ją róże. Schyliłam się trochę by móc się przyjrzeć.
-Widzę, że się czymś zajęłaś. - powiedział uśmiechając się pod nosem.
-Są piękne.- szepnęłam jakby do siebie.
Naprawdę bardzo mi się podobały, zresztą miałam coś podobnego w swoich własnych szkicach. Matt odchrząknął głośno. Otrząsnęłam się i spojrzałam na niego.
-Nie bolało? - spytał.
-To już koniec? Nawet nic nie poczułam.
-Teraz tylko obandażować i po sprawie.
Chłopak wyciągnął bandaż i zaczął delikatnie owijać nim moją dłoń. Gdy skończył poszedł odłożyć rzeczy na swoje miejsce.
-Dziękuję.- powiedziałam.
-Nie ma za co. Chodź, zrobisz mi kawy, bo zaraz padnę.
Matt przepuścił mnie w drzwiach kładąc rękę na moich plecach i popychając mnie delikatnie. Poszłam do kuchni i nastawiłam wodę na kawę. Wzięłam też zmiotkę i posprzątałam szybko szkło, po czym wyrzuciłam je do śmieci. Zalałam kubki z kawą, wodą i zaniosłam je do mojego pokoju. Uznałam, że tam będzie lepiej siedzieć bo jeszcze obudzimy ciotkę, a tego nie chcę. Wchodziłam powoli po schodach, bo znając mnie zaraz pewnie bym się wywaliła. Kopnęłam cicho drzwi i weszłam do pokoju. Matt stał przy oknie i wpatrywał się w przestrzeń. Postawiłam kubki na drewnianym stoliku i usiadłam na łóżku, które skrzypnęło cicho pod moim ciężarem. Chłopak odwrócił się w moją stronę i ułożył się w fotelu pod oknem biorąc do ręki kawę. Siedzieliśmy w ciszy i popijaliśmy napój. Moje przymknięte powieki tworzyły niesamowitą rzeczywistość. W duchu cieszyłam się tą chwilą. Świadomością, że ktoś jest blisko mnie, ale nie naciska, nie pyta, nie dręczy. Zwyczajnie jest. Za to mu dziękowałam z całego serca. Wiedziałam, że czeka aż sama zacznę. Czułam jego wzrok na sobie, ale wcale mi to nie przeszkadzało.
-Miłość jest zła, wyniszcza. -zaczęłam z zamkniętymi oczami. - Im więcej osób kochasz, tym jesteś słabszy. Poświęcasz się, nie dbasz o swoje dobro. Robisz wszystko, żeby zapewnić im szczęście i bezpieczeństwo, a tymczasem postępujesz głupio. - powiedziałam cicho.
-Jeżeli mówimy o prawdziwej miłości, to druga osoba poświęca się dla ciebie. To działa w dwie strony. Im więcej osób kochasz tym więcej zyskujesz. Każdy wnosi coś od siebie. - odpowiedział Matt.
-W takim razie nie mówimy o miłości. - mruknęłam
Oczy mi się załzawiły, ale tak bardzo nie chciałam przy nim płakać. Mogę to zrobić, ale nie tu, nie teraz. Jak będę sama. Nie chcę pokazywać jaka jestem słaba. Wystarczy, że sama o tym wiem i się z tym męczę. Matt wstał z fotela i odłożył kubek na stolik, po czym usiadł obok mnie na łóżku i mocno mnie do siebie przytulił.
-Nie dotykaj mnie. - szepnęłam dławiąc łzy i próbując się od niego odsunąć.
Matt jednak mocno mnie przy sobie trzymał, gładząc po włosach, które już tak nie lśniły jak kiedyś. Już się nie wyrywałam, opadłam bezwładnie na jego klatkę piersiową, próbując schować się między silnymi ramionami. Ale nie płakałam, wytrwałam.
-Nie możesz stale obwiniać siebie za to wszystko. - powiedział cicho Matt wciąż głaszcząc mnie po głowie.
Jego głos i dotyk działały na mnie uspokajająco. Z zamkniętymi oczami, niemal desperacko wyłapywałam kolejne słowa przerywające głuchą ciszę, która tak bardzo mnie męczy.
-Mów. - szepnęłam.
-Nie wiem co czujesz i nigdy się nie dowiem, nawet nie mam pojęcia jak to dokładnie było, co spowodowało, że jesteś w takim stanie. Naprawdę nic nie wiem. Poza tym, że nie ma czegoś co jest warte tych łez, które w sobie dusisz i wylewasz każdego wieczoru. Nie będę ci mówił, że będzie lepiej, bo tak może być, jeżeli ty sama staniesz się lepsza niż byłaś poprzedniego dnia. A tego nie wiem. Widzisz? Wracam do punktu wyjścia. I chciałbym jeszcze zapytać o tą bliznę na twojej ręce - podniosłam głowę i zauważyłam, że Matt wpatruje się w tą nieszczęsną ranę na przedramieniu. - ale chyba znam odpowiedź. - westchnął cicho.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i podciągnęłam swoją koszulkę pokazując swój brzuch. Matt zobaczył bliznę i próbował wyłapać moje spojrzenie, ale po chwili wodzenia po ścianach opuściłam głowę. Chłopak złapał mój podbródek i uniósł twarz tak, że swobodnie mogłam patrzeć w jego oczy. Bałam się tego spojrzenia więc przymknęłam powieki..
-Sharon, spójrz na mnie. - powiedział niemalże błagalnym głosem.
Zrobiłam jak mi kazał i wpatrzyłam się w jego tęczówki. Biła od nich troska, której tak dawno nie doświadczyłam. Widziałam jak się martwi.
-Nie rób tego więcej, obiecaj mi to.
-Nie mogę.
-Obiecaj. Sharon, proszę cię.
Kiwnęłam tylko głową i powiedziałam ciche „obiecuję”, po czym znów wygodnie ułożyłam się na jego klatce piersiowej. Leżałam tak i nic nie mówiłam, Matt też się nie odzywał. W moim pokoju panowała grobowa cisza, pomijając nasze nierównomierne oddechy. Gdy już powoli odchodziłam do krainy Morfeusza Matt, powiedział cicho, całując mnie w czoło:
-Tak naprawdę przyjechałem tu, żeby zobaczyć twój uśmiech i być jego jedynym powodem...-zrobił chwilę przerwy i dodał po chwili -  Chociaż jeden mały uśmiech. 


Nie mam pojęcia co ja robię, ale ok. xD Dodawajcie komentarze bo ostatnio było ich 16 a teraz 7 także sama już nie wiem ile osób to czyta... ;]  Tak na marginesie to Oliver oświadczył się Hannah. <3

 http://www.youtube.com/watch?v=LPXJXxfauis    <3

niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 22.

    Siedziałam przy oknie i patrzyłam jak niebo stopniowo się rozjaśnia. Przesiedziałam tu całą noc, wcale nie mogłam zasnąć. Może to przez zmianę położenia, przeprowadzkę? Herbata w kubku, który trzymałam w dłoniach już dawno wystygła i nie ocieplała przyjemnie ciała jak wcześniej. Położyłam ją delikatnie obok dwóch książek na białej szafce. Spojrzałam na ekran telefonu i moim oczom ukazała się godzina 5:24. Podciągnęłam kolana pod brodę i powoli zamknęłam oczy. Nie chciałam płakać – mimowolnie coraz bardziej zaciskałam powieki byleby tylko żadna łza nie wypłynęła z moich oczu. „Muszę być silna” - myślałam gorączkowo, żeby odciągnąć myśli od tych wszystkich chwil, o których tak bardzo chciałam zapomnieć. Mój umysł jednak miał nade mną znaczną przewagę, przypominałam sobie zapach jego perfum, widziałam uśmiech na jego twarzy, niemal czułam dotyk jego dłoni wodzących po moim ciele. Nie dałam rady, kilka łez spłynęło po twarzy rysując na niej samotne, wilgotne smugi. Te, które niknęły po chwili były za stępiane przez kolejne i kolejne. Jestem taka słaba, nienawidziłam siebie za to. Uderzyłam pięścią w ścianę by choć trochę rozładować te emocje, które wciąż uciążliwie się we mnie kumulowały i wołały o ujrzenie światła dziennego. Zeskoczyłam z ogrzanego już parapetu i chwiejącym się krokiem podeszłam w stronę łóżka. Położyłam się na nim kuląc się jak najbardziej tylko mogłam. Najchętniej przeleżałabym tak całe moje życie. Po niekrótkim czasie wreszcie się uspokoiłam, przekręciłam się na drugi bok i wyprostowałam nogi. Nawet nie wiem kiedy usnęłam.
Usłyszałam mój dzwonek od telefonu. Przetarłam powoli twarz ręką i odebrałam połączenie, nie patrząc nawet na ekran telefonu.
-Halo? - mruknęłam cicho trąc oczy.
- Cześć kochanie. - powiedziała mama. - Co słychać? Podoba ci się?
Kobieta zaczęła zadawać mnóstwo pytań, na które odpowiadałam krótkimi „Tak” lub „Nie” niekiedy zastąpione bezgłośnym mruknięciem.
-Wiesz, Oliver był wczoraj u mnie, pytał się o ciebie. - powiedziała nagle
Zatkało mnie, nie miałam najmniejszego pojęcia co powiedzieć. Poderwałam się do pozycji siedzącej i zapytałam o pierwszą lepszą rzecz, która przyszła mi do głowy.
-Nie powiedziałaś mu gdzie jestem, prawda?
-Oczywiście, że nie. Przecież ci obiecałam. Jednak myślę, że powinnaś z nim porozmawiać, nie wygląda za dobrze. - powiedziała niepewnie mama.
-Przepraszam cię, ale muszę kończyć, ciocia mnie woła. Na razie, zadzwonię jeszcze. - dodałam szybko i rozłączyłam się.
Rzuciłam telefon na łóżko i z niego wstałam. Zeszłam prostymi schodami na dół do kuchni. Zobaczyłam na wysepce kartkę od cioci, na której pisało, że jest w pracy i będzie wieczorem. Obok leżały klucze od mieszkania. Może dzisiaj zwiedzę miasto? - pomyślałam. Przydałoby się coś zrobić, nie będę cały dzień siedzieć w domu i rozmyślać. Zrobiłam sobie kawę, którą szybko wypiłam i poszłam się naszykować.
Po niedługim czasie byłam już gotowa do wyjścia. Założyłam okulary przeciwsłoneczne i wyszłam z domu uprzednio zamykając drzwi. Wyszłam na ulicę i nie bardzo wiedziałam, w którą stronę się skierować. Po chwili namysłu poszłam po prostu przed siebie.
 Wolnym krokiem wędrowałam ulicą rozglądając się po budynkach, ludziach. Wszyscy się gdzieś śpieszyli. Miałam wrażenie, że jestem jedyną osobą, która chodzi zupełnie bez celu. Oglądałam witryny różnorodnych sklepów krocząc powoli między ludźmi. Usiadłam na ławce w jakimś niedużym parku przy ruchliwej ulicy. Kilka par spacerowało tu trzymając się za ręce. Wyciągnęłam z torebki ostatnio zakupione papierosy i odpaliłam jednego. Kilka osób rzuciło mi pogardliwe spojrzenie, ale specjalnie się tym nie przejęłam. Rozkoszowałam się nikotyną roznoszącą się po moim ciele. Dawno nie paliłam, przyznam, że trochę mi tego brakowało. Wstałam z zamiarem dalszego zwiedzenia miasta. Tym razem chciałam się skierować w stronę plaży. Włączyłam sobie w telefonie mapkę i skierowałam się we wskazaną stronę. Po półgodzinie chodzenia wreszcie dotarłam na plażę. Tłumy ludzi – to pierwsze co rzuciło mi się w oczy. Weszłam na rozgrzany piasek i powolnym krokiem szłam wzdłuż brzegu ignorując te wszystkie bezimienne twarze. Nie wiem ile tak szłam, ale w pewnym momencie doszłam na dziką plażę. Nie było tu nikogo, tego mi brakowało. Usiadłam na piasku wyciągając nogi przed siebie. Wpatrzyłam się w wodę i horyzont. Siedzę sobie na plaży w Sydney. Takie proste, a wręcz niewyobrażalnie dziwne. Zakryłam twarz w dłoniach. Pytał się o mnie, zależy mu. Cały czas o tym myślałam. Nie chciałam, ale to robiłam. Poczułam chłodny powiew wiatru na ramionach. Momentalnie pojawiła się na nich gęsia skórka. Chciałabym się teraz do niego przytulić. Poczuć jak otaczają mnie jego silne ramiona. Znów poczuć się po prostu bezpiecznie. Już nie płakałam, chyba wykorzystałam mój dzisiejszy limit. Słońce zaczęło powoli zachodzić tworząc piękne barwy na niebie. Wpatrywałam się zaczarowana w ten obraz. Kolejne wspomnienia ryzowały się w mojej głowie. Jeżeli myślałam, że wyjeżdżając zapomnę udowodniłam tylko jaka jestem naiwna. Nigdy nie zapomnę, tego byłam pewna. Przyzwyczaję się tylko do obecnej sytuacji, ale nie zapomnę. Oliver zostawił w mojej psychice swój własny ślad, który na zawsze już pozostanie. Jest częścią mojego życia, nieważne co by się wydarzyło. Krocząc swoją własną droą, z każdym kolejnym krokiem napotykam się na jego ślad. Zapominanie nie jest łatwe. Szczególnie, gdy się kocha.
  
Koszmar. Brak weny, brak weny totalny. Strasznie mi się nie podoba ten rozdział, ale musiałam coś dodać. Przepraszam, przepraszam, jeszcze raz przepraszam, że jest taki słaby. :c Nawet mi się nie chce go drugi raz przeczytać w celu poszukania błędów, taki jest beznadziejny. ;[

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział 21.

    Powolnym krokiem kierowałam się w stronę taksówki. Byłam już na miejscu, rozglądałam się po mieście. Sydney było po prostu przepiękne. Chyba pierwszy raz ucieszyłam się, że tu zamieszkam. Wsiadłam do srebrnej taksówki i podałam adres domku cioci Amelii – przyjaciółki mojej mamy. To u niej się teraz zatrzymam. Dopóki nie znajdę jakiegoś mieszkania i dorywczej pracy. Kobieta od zawsze mieszka sama, nigdy nie miała męża ani dzieci. Bardzo się ucieszyła, że będzie mieć teraz gościa.
Studia rozpoczynam dokładnie za półtora tygodnia na Uniwersytecie w Sydney, wydział prawa. Najstarsza uczelnia w Australii. Powinnam być z siebie dumna, ale szczerze powiedziawszy podejrzewam, że mama i Amelia maczały w tym palce. Wątpię, żebym dostała się do tej szkoły od tak, składając później papiery. Ciocia sama studiowała na tej uczelni, więc myślę, że mi pomogła. Przynajmniej nie muszę się już tym zamartwiać.
Po chwili dojechaliśmy na miejsce, zapłaciłam taksówkarzowi i stanęłam przed nowoczesnym domem. Ściany były szare, po części oszklone. Zdzwoniłam dzwonkiem, a chwilę po tym czarne drzwi otworzyły się szeroko. Ujrzałam w nich zadbaną kobietę, mającą tak na oko 40 lat. Blond włosy miała spięte w koka, ubrana była w czarną marynarkę, elegancką spódnicę do kolan oraz czarne, klasyczne szpilki. Wręcz biła od niej elegancja i dojrzałość. Na pierwszy rzut oka było widać, że to perfekcjonistka bez żadnej skazy. Zresztą taką ją zapamiętałam po ostatniej wizycie. Kobieta uśmiechnęła się szeroko i delikatnie, z gracją mnie przytuliła.
-Cieszę się, że ci widzę. Mam nadzieję, że pobyt u mnie będziesz miło wspominać. - powiedziała zapraszając mnie do środka.
Przedpokój nie był duży, w ścianach była ogromna szafa ze szklanymi drzwiami. Postawiłam moje dwie duże walizki na podłodze i podążyłam za ciocią do salonu.
-Usiądź proszę, przyniosę kawy – widać, że podróż cie zmęczyła. - rzekła uśmiechając się przyjaźnie.
Zrobiłam tak jak mi kazała, oparłam plecy o miękką skórzaną kanapę i wpatrzyłam się w przestrzeń. Jakoś do mnie wciąż nie dotarło, że tu jestem, że jestem tak daleko od niego. Choć naprawdę nie chciałam już o nim myśleć, wszystko mi się wiązało z Oliverem. Wytrzymam. Ujrzałam ciocię wnoszącą na prostej tacy filiżanki z kawą. Położyła je na stoliku i usiadła w fotelu, naprzeciwko mnie.
-Nadal nie możesz uwierzyć, że tu jesteś prawda? - rozpoczęła upijając łyk kawy.
Spojrzałam na nią i delikatnie kiwnęłam głową. Dokładnie wiedziała co czuję.
 -Co prawda mama opowiadała mi już całą sytuację, ale wolałabym usłyszeć to jeszcze z twoich ust. Co tak naprawdę zmusiło cię do przeprowadzki? - zapytała pewnie, ale pod żadnym pozorem nie było to nachalne.
Tak naprawdę to nie wiedziałam co jej powiedzieć: zacząć się zwierzać, czy skłamać tak jak mamie. Jej wzrok jednak sprawił, że miałam ochotę jej zaufać. Sama nie wiem czemu, ale zaczęłam jej opowiadać całą sytuację. Amelia siedziała w ciszy i uważnie mnie słuchała od czasu do czasu potakując głową. Gdy wreszcie skończyłam w moich oczach malował się już delikatny zarys łez.
-Cóż, może to i była pochopna decyzja, ale myślę, że jak najbardziej trafna. Zobaczysz, pokochasz Sydney.- uśmiechnęła się krzepiąco. - To naprawdę wspaniałe miejsce, sama przecież też mieszkałam w Sheffield, ale chciałam poznać coś nowego i uważam, że to była najlepsza decyzja w moim życiu. Myślę, że twoja też taka będzie.
-Mam taką nadzieję. - powiedziałam cicho.
-Nie martw się, też byłam pełna obaw, ale wszystko sobie ułożyłam. Trzeba być dobrej myśli. Jedyną rzeczą, która powinna ci teraz zaprzątać głowę powinna być nauka.
-To już za półtora tygodnia. - mruknęłam. - W sumie chyba tego najbardziej się boję.
-Nie masz czego, poznasz wspaniałych ludzi.
Rozmawiałyśmy tak cały wieczór, muszę przyznać, że dogadywałam się z ciocią. Była naprawdę wspaniałą kobietą, wiedziałam, że mogę na nią liczyć. Przynajmniej nie jestem z tym sama, cieszę się, że jej wszystko powiedziałam. Ulżyło mi po naszej rozmowie.
Leżałam na łóżku w moim tymczasowym pokoju. Był bardzo ładnie urządzony, Amelia powiedziała, że specjalnie zmieniła wystrój pamiętając moje upodobania. Ściany były jasno beżowe, białe meble i różowe dodatki. Naprawdę czułam się w nim dobrze. Zdążyłam się już wypakować. Spojrzałam na wyświetlacz mojego telefonu i zobaczyłam kilka nieodebranych połączeń od Chloe. Otworzyłam więc mojego białego laptopa i weszłam na Skype, z nadzieją, że przyjaciółka będzie dostępna. Nie pomyliłam się, po chwili już widziałam jej uśmiechniętą twarz. Bardzo uśmiechniętą, chociaż było lekko zaniepokojona.
-Czeeść. - powiedziałam uradowana.
-Tylko wyjechałaś, a ja już zrobiłam głupstwo. - powiedziała, od razu.
-Co się stało? - zapytałam bo po niej to się mogłam chyba wszystkiego spodziewać.
-Jestem idiotką. - mruknęła. - Ja przespałam się z Nichollsem.
Zamurowało mnie, naprawdę. Otworzyłam szeroko oczy i nie bardzo wiedziałam co powiedzieć.
-Wiem co sobie teraz o mnie pomyślisz, przecież on ma dziewczynę, ale ja po prostu nie mogłam już wytrzymać! - powiedziała rozmarzonym głosem. - Jakoś tak wyszło.
-Ale jak? Gdzie? Kiedy? Kurde, uświadom mnie! - dopytywałam się.
-Po prostu po imprezie, na której byliśmy odwoził mnie do domu. No wiesz, że mimo wszystko to chyba zawsze nas do siebie ciągnęło.
-Nie chcę znać szczegółów, ale szczerze powiedziawszy to się cieszę. Wreszcie nie będzie musiał się męczyć z tą zdzirą. - powiedziałam bez zastanowienia.
Chloe natychmiast posmutniała.
-On nadal z nią jest. - powiedziała cicho.
-Kto z kim jest? - usłyszałam męski głos, a zaraz potem odpowiedź Chloe:
-A nikt, rozmawiam z Sharon.Po chwili na ekranie pojawiła się twarz Matt'a. Chłopak uśmiechnął się do mnie szeroko i trącił kamerkę tym swoim śmiesznym nosem mrucząc moje imię.
Zaśmiałam się cicho
-No co, dawno nie widziałem twojej mordki. - powiedział do mnie i uśmiechnął się szczerze.
-Też się cieszę, że cię widzę.
-No i jak, podoba ci się Sydney? - zapytał obejmując ramieniem Chloe.
Po krótkim zdezorientowaniu spojrzałam ze złością na dziewczynę. Przecież miała nikomu nie mówić!
-To może wy sobie pogadacie, a ja zmykam. - powiedziała szybko wydostając się z objęć mężczyzny.
Parsknęłam ze złości, trzeba było nikomu nic nie mówić i po prostu wyjechać.
-Parskasz jak kotka. - zaśmiał się chłopak.
-Twojego mruczenia i tak nic nie jest w stanie pobić. - odpowiedziałam unosząc jedną brew do góry.
Matt uśmiechnął się zalotnie i powtórzył mój gest, z tą różnicą, że u niego wyglądało to dość hmm... pociągająco? Momentalnie się speszyłam, bardzo się rumieniąc.
-To opowiadaj, czemu nagle znalazłaś się w Australii? - zapytał zmieniając temat, co było mi bardzo na rękę.
-Nieistotne, po prostu chciałam zmiany. - mruknęłam nie patrząc na Matt'a.
-A co z tobą i Oliverem? - dopytywał się.
Westchnęłam cicho, a oczy momentalnie mi się zaszkliły. Nie chciałam wywlekać tej sprawy.
-Zerwaliśmy. - powiedziałam cicho, a jedna łza spłynęła po moim policzku.
Matt spojrzał na mnie ze współczuciem.
-Przepraszam, nie chciałem cię urazić, naprawdę. Po prostu mnie to zdziwiło, że wyjechałaś. Co prawda Oliver chodzi od jakiegoś czasu bardzo przygnębiony, ale nic nie chciał powiedzieć.
-To nie twoja wina, jest w porządku. - powiedziałam uśmiechając się sztucznie.
Chłopak nic nie odpowiedział tylko patrzył się na mnie uśmiechając się delikatnie.
-Mam ochotę cię przytulić. - powiedział niespodziewanie.
Zaskoczył mnie, ale odwzajemniłam uśmiech. Poczułam się jednak trochę głupio, w końcu to już prawie chłopak mojej przyjaciółki. Nie powinniśmy w ten sposób rozmawiać, źle mi z tym było. Nic jednak nie powiedziałam tylko kontynuowałam rozmowę. Naprawdę fajnie tak porozmawiać z kimś o czymś normalnym, nie o problemach, miłości tylko o głupotach. Wspaniała odskocznia. Nim się obejrzałam u mnie było już bardzo późno. Pożegnałam się z chłopakiem, obiecując, że niedługo znowu pogadamy i wskoczyłam pod kołdrę układając się do snu. Jak tylko zamknęłam oczy to wiedziałam już, że nie usnę, po prostu nie byłam w stanie. Za dużo myśli zaprzątało mi w tym momencie głowę.

Nie spodziewałam się, że dodam tak szybko, ale jest kolejny! C:  Jeżeli macie jakieś uwagi to śmiało piszcie w komentarzach. :]
  

piątek, 29 listopada 2013

Rozdzial 20.

      Kierowałem się powoli w stronę domu. Pragnąłem się odwrócić, zobaczyć ją jeszcze, ale coś mnie blokowało. Coś mnie od niej oddzielało. „To nie ma sensu” - te słowa wciąż boleśnie dźwięczały w moich uszach. To moja wina, nie powinienem do tego dopuścić. Tak bardzo chcę się teraz wrócić, podbiec do niej, przytulić i obiecać, że będzie dobrze! Dlaczego do jasnej cholery tego nie zrobię? Bo ona wyraźnie dała mi do zrozumienia, że nie chce mnie znać. Że to koniec. Ale przecież ja ją kocham. Jestem tego pewien. Straciłem kogoś, bez kogo nie wyobrażam sobie kolejnego dnia. Wciąż zadawałem sobie to jedno, krótkie pytanie „czemu?” Co zrobiłem nie tak? A być może czego NIE zrobiłem? W mojej głowie kumulowało się coraz więcej wyrzutów. To naprawdę moja wina, nie była ze mną szczęśliwa. Mówiła, że kocha, czyżby kłamała? Może to teraz skłamała? W tym momencie zapalił się płomyk nadziei, który po chwili bezpowrotnie zgasł. Przecież wyraźnie powiedziała, że to nie ma sensu, czyli to naprawdę koniec. Wciąż do mnie to nie docierało. Tak trudno jest sobie uświadomić, że już jej przy mnie nie będzie, że już nie będę mógł patrzeć na jej uśmiech, który kieruje w moją stronę, że już się nigdy nie pojawi. Może powinienem zawalczyć? Tylko o co? Po chwili wkroczyłem już do przestronnego przedpokoju. To tutaj Sharon pierwszy raz się przy mnie popłakała, z powodu Amandy. Nie chciałem tego przeżywać, ale im bardziej zagłębiałem się we wnętrze domu tym więcej powracało wspomnień. Usiadłem na kanapie i zakryłem twarz dłońmi. Byłem w kropce. Zapomnieć i zacząć nowe życie? Zawalczyć i przygotować się na kolejną falę bólu, którą może mi dostarczyć odrzucenie? Naprawdę nie wiedziałem co zrobić. Może za wcześnie na jakiekolwiek kroki? Może czas odpocząć. Odetchnąłem głęboko bo w moich oczach już kumulowały się łzy. Czułem się po prostu beznadziejnie.
-Pieprzyć to. - powiedziałem kierując się do półki z alkoholem.
Wiem, może to nie jest za dobre wyjście, ale co mam do stracenia? Naprawdę już nic. Straciłem wszystko na czym mi zależało.
 

Sharon:

   Leżałam skulona na łóżku. Od półtora tygodnia nie robię nic innego. W obecnej sytuacji jestem chyba najbardziej bezużyteczną istotą na ziemi. Z matką nie miałam najmniejszej ochoty rozmawiać, odrzucałam połączenia od wszystkich, którzy jeszcze jakimś cudem zapragnęli się ze mną skontaktować. Choć nie wylewałam już łez, wcale nie jest lepiej. Wręcz przeciwnie, czuję się koszmarnie. Co ja najlepszego narobiłam? Wciąz zadawałam sobie to pytanie. Po co mi to było? Może powinnam to naprawić, iść do niego, porozmawiać? Czy dalej bezczynnie siedzieć? Ale co on sobie o mnie pomyśli – że jestem jakąś niezrównoważoną idiotką. Naprawdę biłam się z myślami. Chyba jednak za długo się nad tym zastanawiam, może rzeczywiście iść i wyjaśnić całą sytuację? Wytłumaczyć mu, że naprawdę miałam tego dość i myślałam, że jak od siebie odpoczniemy to będzie lepiej.
Bezwiednie wstałam z łóżka, nawet nie patrząc w lustro na ścianie. Delikatnie chwyciłam za klamkę i skierowałam się do łazienki. Gdy już wreszcie się ogarnęłam i wyglądałam w miarę normalnie poszłam się ubrać. Niestety cieni pod oczami nie mogłam zamaskować, więc zrezygnowałam całkowicie z makijażu. Założyłam na siebie jakieś szorty i koszulkę. Zeszłam na dół, chwyciłam małą torebkę i wyszłam z domu. Momentalnie oślepiły mnie promienie słońca, w końcu dość długo nie wychodziłam z domu. Rozejrzałam się po ulicy i przeszłam na drugą stronę kierując się w stronę domu Olivera. Im byłam bliżej, tym większe miałam wątpliwości. A jeżeli go nie ma? Jak zamknie mi drzwi przed nosem? Najchętniej bym się wróciła, ale już za daleko zaszłam. Weszłam na jego podwórko i skierowałam się w stronę drzwi wejściowych, które o dziwo były otwarte. Przynajmniej nie muszę pukać. Wzdychając głośno przekroczyłam próg jego domu i zagłębiłam się w jego wnętrze. Gdy byłam już blisko salonu usłyszałam rozmowę. Wiem, nie powinnam podsłuchiwać, ale nie wiem co mnie podkusiło. Wyjrzałam delikatnie zza rogu i ujrzałam Olivera siedzącego na kanapie, a obok niego Hannah. Na sam jego widok poczułam w brzuchu coś dziwnego. Chłopak był wyraźnie zajęty rozmową, nie chciałam przeszkadzać, mimo to nie odeszłam.
 -Wiem, że jest ci ciężko. Od samego początku wiedziałam, że nic z tego nie wyjdzie. Ona była jeszcze niedojrzałą gówniarą. - powiedziała Hannah.
-Nie mów tak. - mruknął chłopak a ja pierwszy raz od długiego czasu szczerze się uśmiechnęłam.
-Nie Oliver, taka jest prawda. Dla niej to nie było nic poważnego. Zapomnij o niej, zacznij nowe życie.
Szczerze to nie mogłam tego słuchać, miałam ochotę tam wejść i powiedzieć jak jest naprawdę. Ja go kocham.
-Masz wspaniałych przyjaciół wokół siebie, podobasz się kobietom. Dasz sobie radę, zapomnij. - kontynuowała dziewczyna. - no i masz mnie. - dodała niepewnie.
Ostatnie słowa wypowiedziała zupełnie inaczej. Znów wyjrzałam zza rogu i zobaczyłam, że Hannah przybliża się do Olivera i zarzuca mu ręce na szyję. Więcej nie chciałam widzieć. Wycofałam się kręcąc przecząco głową, chcąc odgonić ten przeklęty widok.
Teraz to ja chcę zapomnieć, nie chcę mieć nic z nim wspólnego, nic z tym miastem, nic z naszą wspólną pasją dzięki, której się do siebie zbliżyliśmy. Chcę przestać czuć.
Szybkim krokiem kierowałam się w stronę domu. Gdy tylko do niego weszłam od razu momentalnie zmieniłam wyraz twarzy. Zobaczyłam mamę i usiadłam naprzeciwko niej i zaczęłam jej tłumaczyć co zamierzam.


Tydzień później

Stałam na lotnisku i czekałam na odprawę. Czeka mnie bardzo długa podróż a zaraz po niej nowe życie.
Po wielu rozmowach z mamą, wreszcie tu jestem i czekam na lot do Australii. Nie było łatwo ją przekonać. „Chcę się usamodzielnić, zobaczyć jak się tam żyje, zacząć studia na tej dobrej uczelni”. Tak wiele razy jej skłamałam. Jedynym powodem, dla którego tutaj stoję jest chęć ucieczki i perspektywa zapomnienia.
Nie tak wyobrażałam sobie moje życie, nigdy bym się nie spodziewała takiego obrotu spraw. Boję się, ale wiem, że dam sobie radę. Mimo tego wszystkiego nadal mam jakąś głupią nadzieję, że zaraz ujrzę jak on biegnie w moją stronę. Przyłapałam się na wyszukiwaniu jego twarzy wśród tłumu. Sama jednak jestem sobie winna, zniszczyłam nas. On miał prawo zbliżyć się do Hannah – nie byliśmy już parą.
O przeprowadzce poinformowałam tylko Effy i Chloe. Nikt więcej nie wie. W tym Oliver. Mama obiecała, że mu nie powie, gdzie jestem. Trzymam ją za słowo. Nie chcę zobaczyć go w moich drzwiach, gdy być może zacznę już sobie układać życie.
Ostatecznie przytuliłam się do mamy i ze sztucznym uśmiechem ruszyłam przed siebie. Intuicja podpowiadała mi, że nie powinnam tego robić, zignorowałam jednak to uczucie. Wątpliwości nadal jednak nie opuszczały mojego umysłu, w głowie wciąż dźwięczał jeden argument za tym, żebym została. Ja go nadal kocham.


Jest 20. c; Za błędy przepraszam i proszę o komentarze. Na 22 obserwatorów mam 5 komentarzy. Po prostu jak czytasz to skomentuj. ;] Może być samo 'czytam' cokolwiek, serio. ;*

  http://www.youtube.com/watch?v=SH-qFCMaW_I


poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 19.

          Siedziałam na kanapie w salonie Olivera i wpatrywałam się w przestrzeń. Chłopak był zajęty przeglądaniem jakichś szkiców. Zastanawiałam się czy to co teraz chciałabym powiedzieć ma jakikolwiek sens. Czy nie lepiej byłoby pewne sprawy po prostu przemilczeć i przetrawić w samotności. Z drugiej jednak strony jesteśmy parą, powinniśmy rozmawiać. Teraz robimy to coraz rzadziej. Zebrałam się w sobie i rozpoczęłam temat.
-Nie uważasz, że coś nam się teraz nie układa? - zapytałam z niepewnością w głosie.
-Yhym. - mruknął od niechcenia wciąż zajmując się zarysowanymi kartkami.
Westchnęłam i zaczęłam bawić się swoimi palcami u rąk. Otworzyłam buzię chcąc znów coś powiedzieć, ale zaraz ją zamknęłam. Siedzę tu chyba od godziny i biję się z myślami.
-Oliver, porozmawiajmy. - powiedziałam cicho łamiącym się już głosem.
-Przecież rozmawiamy. - powiedział biorąc ciastko ze stołu, nawet na mnie nie patrząc.
Na widok jedzenia zrobiło mi się niedobrze. Jadłowstręt znów wrócił, znów schudłam. Ale teraz spojrzałam na to z innej strony, z każdym straconym kilogramem czuję się lepiej a jednocześnie słabiej.
-Słuchasz mnie w ogóle? - zapytałam po chwili przerwy.
-Yhym..mów, mów. - znów ten obojętny ton.
Nie wytrzymałam i po prostu wstałam. Skierowałam się do wyjścia i już szłam w stronę centrum Sheffield. Nawet nie wiem kiedy oczy zaczęły mi łzawić i kolejne krople toczyły wędrówkę po bladej, chudej twarzy. Światła latarni, samochodów odbijały się od okien budynków. Nienawidzę tego przeklętego miasta. Nienawidzę każdej rzeczy z nim związanej.
-Sharon, Poczekaj! - usłyszałam krzyk za sobą.
Zatrzymałam się nie odwracając się w stronę głosu. Po chwili poczułam na moim ramieniu ciepłą dłoń. Oliver odwrócił mnie delikatnie w swoją stronę i powiedział:
-Przepraszam. Po prostu się zamyśliłem. Chodź, wracamy.
Złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę jego domu. Momentalnie mu ją wyrwałam i cofnęłam się kilka kroków.
-Jesteś zamyślony chyba od miesiąca. Nie układa nam się, nie widzisz? - zapytałam cicho
-Mamy gorszy okres, tylko tyle. - mówił wciąż pewny siebie.
-Nie Oliver. Ja obawiam się, że... - w tym momencie głos mi się załamał, ale westchnęłam głośno i kontynuowałam – że to zwyczajnie nie ma sensu.
Te słowa ledwo przeszły przez moje gardło. Myślałam, że gdy w końcu mu to powiem poczuję ulgę, ale tak się nie stało. Wręcz przeciwnie, poczułam się jak oszustka. Przecież skłamałam wypowiadając te słowa.
Spojrzałam na Olivera, prosto w jego oczy. Spodziewałam się, że zobaczę w nich ból, jednak znów się myliłam. Dostrzegłam pustkę. Zwyczajną pustkę. Chłopak już się nie uśmiechał, patrzył się na mnie jakby nic nas nigdy nie łączyło. Zabolało. Oliver jakby się ocknął, uśmiechnął się sztucznie i kiwnął głową, po czym odszedł. Po prostu odszedł. Wpatrywałam się w oddalającą sylwetkę. Gdy już prawie jej nie dostrzegałam wybuchnęłam głośnym płaczem. Zdałam sobie sprawę jak bardzo skrzywdziłam osobę, którą kocham i samą siebie. Zniszczyłam coś na czym tak bardzo mi zależało, coś co budowałam własnymi rękami. Myślałam, że przerwa dobrze nam zrobi, ale niestety to nie jest żadna przerwa. To koniec. Kolejny strumień łez wypłynął z moich oczu. Powolnym krokiem ruszyłam w stronę domu, przeklinając samą siebie. Mimowolnie przypomniałam sobie każdą chwilę, którą z nim przeżyłam. Sama to zniszczyłam. To tylko i wyłącznie moja wina. Nawet nie wiem, w którym momencie znalazłam się w domu. Po cichu przeszłam obok salonu, w którym siedziała mama. Weszłam po schodach do mojego pokoju i zamknęłam drzwi na klucz. Podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież po czym usiadłam na parapecie. Wpatrzyłam się w niebo i znów dałam upust swoim emocjom. Po co to powiedziałam? - pytałam samą siebie. Najgorsze jest to, że to była przemyślana decyzja. Opuściłam swobodnie nogi z okna i oparłam się o futrynę. Żałowałam tych słów już w momencie ich wypowiedzenia. Po raz pierwszy od wielu miesięcy przez moją głowę przebiegła myśl, która doprowadziła mnie do tego małego przedmiotu, który właśnie trzymałam w dłoni. Nie zastanawiając się długo przyłożyłam żyletkę do przedramienia i brzucha.
 
Pociągnęłam ją przez jego całą szerokość. Nie czułam bólu. Jedynie ten psychiczny. Sama sobie zaszkodziłam. Teraz już wiem, że niszcząc nasz związek zniszczyłam samą siebie. Słone łzy skapywały na ranę przez co po raz pierwszy, jakby się otrząsnęłam. Poczułam niemiłosierny ból i popłakałam się jeszcze bardziej. Szybko znalazłam jakiś bandaż i owinęłam nim rany.
Nie wiedziałam co teraz ze sobą zrobić. Położyłam się na łóżku przedtem zakładają koszulkę Olivera. Po czasie, który wydawał mi się wiecznością wreszcie się uspokoiłam, chociaż ból na brzuchu wciąż dawał o sobie znać. Po raz pierwszy od mojej rozmowy z nim pomyślałam, że może będzie lepiej. Może nie dzisiaj, nie teraz, ale będzie. Najśmieszniejsze jest to, że sama w to nie wierzyłam.To naprawdę koniec.

Przepraszam, że zniknęłam. Nie było mnie nie tylko tutaj, ale także nie komentowałam. Miałam jakby przerwę nie tylko w pisaniu, lecz w życiorysie. Czuje się jakby ktoś wyciął z niego ten miesiąc. Nie byłam w stanie napisać czegoś szczęśliwego, dlatego jest jak jest.



Obserwatorzy

.