Wróciłam
do domu i szybko poszłam do swojego pokoju. Nie miałam najmniejszej
ochoty rozmawiać z ciocią, jedyną rzeczą, której teraz pragnęłam
to gorąca kąpiel. Zabrałam z pokoju koszulkę Olivera, w której
teraz bezustannie śpię. Udałam się do łazienki i stanęłam
przed lustrem. Zrzuciłam z siebie bluzkę i wpatrzyłam się w swoje
odbicie. Wychudzone ramiona, wystające obojczyki, żebra i kości
biodrowe. Mimo to widziałam tłuszcz, umysł tak dobrze ukrywał
przede mną prawdę. Wpatrzyłam się w brzuch, na którym widniała
długa blizna. Przejechałam po niej delikatnie palcem odrywając
wzrok od lustrzanej tafli. Nie chciałam na siebie patrzeć, bałam
się zauważyć jak dużą krzywdę robię samej sobie nie jedząc.
Byłam zwyczajnie wychudzona, ale nie dopuszczałam do siebie tej
myśli. Odpychałam ją na drugi plan i czułam się lepiej.
Podeszłam do wanny i odkręciłam kurek, z którego wypłynął
strumień wody. Usiadłam na krawędzi i wpatrzyłam się w lecącą
wodę. Zrobiło mi się tak cholernie smutno, jeszcze bardziej niż
wcześniej. Spojrzałam na swoje chude palce u dłoni. Marzę, żeby
poczuć się lekko, potrzebuję niejedzenia. Zawiesiłam wzrok na
przeciwnej ścianie, obłożonej kremowymi kafelkami. Sterylnie
czysto. Chciałabym, żeby taki porządek panował w mojej głowie.
Źle mi. Jestem zła, zmęczona, wyczerpana, głupia i do tego
smutna. Kurwa. Kocham go tak bardzo. Nie płacz.
Weszłam
do wanny, łzy zaczęły mieszać się z przyjemnie ciepłą wodą.
Podciągnęłam kolana pod brodę i oparłam na nich głowę.
Wszystkich straciłam. Najpierw tata, a razem z nim matka. Łatwiej
było mnie oddać do cholernie drogiego psychologa niż porozmawiać.
Tak bardzo była mi wtedy potrzebna. Wciąż się z tym nie
pogodziłam, to niesprawiedliwe. Czasami mam wrażenie, że tata
byłby jedyną osobą, która by mnie zrozumiała. Potem Oliver. Nie
opłaca się kochać, albo zostanie ci to odebrane, albo sama coś
spieprzysz. Zasmakowałam tego wszystkiego. Z nim było.. inaczej,
lepiej. Potrzebuję kogoś, tak bardzo nie chcę być z tym wszystkim
sama. Jednocześnie doskonale wiem, że będę starać się odtrącić
wszystkich, którzy będą chcieli się do mnie zbliżyć.
Chciałabym, aby ktoś cieszył się, że ma właśnie mnie.
Osunęłam
się powoli i zanurzyłam się cała w wodzie. Była już lekko
chłodna. Zamknęłam oczy i ukryłam twarz pod wodną taflą.
Wynurzyłam się gwałtownie bo usłyszałam natarczywe pukanie do
drzwi. Szybko wyszłam z wanny, owinęłam się pierwszym lepszym
ręcznikiem i otworzyłam drewniane drzwi. Przede mną ujrzałam
Amelię.
-Myślałam,
że jeszcze nie wróciłaś, ale usłyszałam twój telefon, ktoś
dzwonił. - powiedziała z zaniepokojeniem patrząc na moja twarz. -
Płakałaś?- dodała po chwili.
-Chodzi
ci o czerwone oczy? - zapytałam szybko śmiejąc się delikatnie –
Zatarłam sobie je tonikiem.- uśmiechnęłam się.
Amelia
kiwnęła tylko głową i zeszła na dół. Odetchnęłam z ulgą i
wróciłam do pokoju. Zarzuciłam na siebie koszulkę i spojrzałam
na ekran telefonu. Jakiś nieznany numer. Jeżeli coś ważnego to
zadzwoni jeszcze raz. Położyłam się na łóżku wcześniej
rzucając telefon na miękkie, różowe poduszki. Jestem tylko
człowiekiem. Popełniam błędy, których już nie da się
naprawić. Znów się popłakałam. Ja po prostu brnę bez celu
przez ludzi, życie z tym cholernym, tępym bólem. Zabłądziłam.
Myślenie kosztuje i do tego boli.
Nagle
zadzwonił mój telefon – nie myliłam się. Otarłam szybko łzy i
odebrałam połączenie.
-Słucham?
- spytałam trochę ochrypłym głosem.
-Cześć
Sharon. - usłyszałam znany mi głos
-Kto
mówi? - zapytałam bo nie byłam do końca pewna z kim rozmawiam.
-Matt,
głuptasie. - powiedział śmiejąc się. - Jak tam? - spytał już
poważniej.
-Dobrze.
-Nie.
- odpowiedział po chwili ciszy.
-Co
„nie”? - byłam zdezorientowana.
-Nie
jest dobrze. Słyszę, że płakałaś. - powiedział cicho, ale
wciąż pewny siebie.
-Matt...
to jest nieważne..
-Przestań
mi tu pieprzyć głupoty i bądź cicho. Wiem, że jest ci ciężko,
ale nawet jakby to beznadziejnie brzmiało.. po prostu nie warto.
Nie warto, rozumiesz?
-Nie
marnuj czasu, to nie ma sensu.
-Przyjadę.
Chcę zmarnować z tobą ten czas. - powiedział na jednym wydechu.
Teraz
to ogłupiałam.
-Chyba
sobie żartujesz. Nigdzie nie przyjedziesz.
-Sharon...
daj sobie pomóc. To nie jest problem, niech to do ciebie w końcu
dotrze. Nie jestem tępy, zdaję sobie sprawę jak jest ci teraz
źle.
-Nie
ma mowy. Dam sobie radę, ale doceniam twoje wysiłki. -
powiedziałam
-Jeżeli
się nie zgodzisz to stanę ci przed drzwiami z chłopakami. Mamy
niedługo trasę koncertową i będziemy też w Sydney. To zastanów
się czy wolisz zobaczyć mnie samego czy z kimś jeszcze.
-Przestań
mnie szantażować bo nic nie zdziałasz. - rzekłam oburzona.
-Cii.
To jak? - zapytał
-Nie
Matt. Nie będziesz leciał taki kawał drogi tylko po to, żeby mi
powiedzieć „będzie dobrze”.Zresztą co to w ogóle za pomysł?
Ten
chłopak mnie zadziwia. Przecież on mnie prawie nie zna, a byłby w
stanie przelecieć dla mnie pół świata. Mimowolnie poczułam się
jakoś tak.. lepiej.. bardziej potrzebna.
-Po
pierwsze to jest mi ciebie szkoda, chyba jeszcze nigdy nie
widziałem, żeby ktoś miał takie smutne oczy. A zauważyłaś
chyba, że ja do najwrażliwszych osób na świecie nie należę,
więc to już coś. Po drugie to zaintrygowałaś mnie, nawet
bardzo. Zwyczajnie chcę cie lepiej poznać, pomóc i udowodnić, że
nie jesteś z tym wszystkim sama, rozumiesz?
Zamurowało
mnie. W momencie, gdy wypowiadał te słowa poczułam się dziwnie
lekko. Jakby te negatywne emocje ze mnie uszły. Uśmiechnęłam się
do telefonu i powiedziałam cicho:
-Gillies
Street 49.
-Dziękuję.-odpowiedział.
Rozłączyłam
się i odłożyłam telefon zapisując wcześniej jego numer. Chyba
wszyscy zwariowali z nim na czele. Uśmiechnęłam się na myśl, że
tu będzie. Może to głupie, ale on naprawdę miał w sobie coś
takiego co powodowało malującą się radość na twarzy.
Położyłam
się na łóżku i przykryłam ciało pościelą. Od pewnego czasu
strasznie mi zimno. Przetarłam twarz dłońmi i uśmiechnęłam się
sama do siebie. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
~~*~~
Czułam
ogromną potrzebę dotarcia w jakieś miejsce. Biegłam między
drzewami, było ciemno. Mało co widziałam, potykałam się o
kolejne przeszkody, różnorodne gałęzie, korzenie. Jednak jeszcze
bardziej przyśpieszyłam. Z każdą kolejną sekundą czułam, że
coś tracę, coś bardzo cennego. Pojawił się ogromny ból w klatce
piersiowej, ale jakby pchana przez niewidoczne ręce dalej
przemierzałam kolejne odległości. Miałam wrażenie, że jeżeli
nie zdążę na czas jeszcze bardziej się pogrążę. Nie wiedziałam
co jest moim celem, ale przeczucie mówiło mi, że koniecznie muszę
dalej biec. Tak też robiłam, a ból w klatce piersiowej stopniowo
wzrastał. Nagle potknęłam się o coś, a moja noga utknęła
pomiędzy korzeniami. Próbowałam ją wyciągnąć by nadrobić
stracony czas, desperacko szarpałam nogą. Z moich oczu wypłynął
strumień łez, a w tym samym momencie poczułam, że moja noga jakby
sama się wyswobodziła. Szybko wstałam i ze łzami w oczach
zaczęłam dalej biec. Po jakimś czasie dotarłam wreszcie na
polanę, oświetloną przez księżyc. Poczułam ulgę, a
jednocześnie rozczarowanie. Tak jakbym miała tu kogoś zobaczyć.
Rozglądałam się między drzewami starając odnaleźć upragniony
już widok. W pewnym momencie poczułam przeszywający ból w klatce
piersiowej. Jakby ktoś przyłożył by do niej żywy ogień. Do oczu
napłynęło mi jeszcze więcej łez. Ból nie ustępował, a ja
zaczęłam żałować, że tu dotarłam, osunęłam się na ziemię.
Do moich uszu dotarł jakby odgłos szeleszczących liści.
Odwróciłam się w stronę, z której dochodził dźwięk i ujrzałam
zakapturzoną postać. Z każdą chwilą, gdy się do mnie zbliżała
ból powoli odchodził w niepamięć. Osoba ukucnęła przy mnie i
dłońmi okrytymi czarnymi rękawiczkami zaczęła zdejmować
kaptur...
Przebudziłam się gwałtownie podnosząc szybko głowę. Otworzyłam
usta, chcąc krzyknąć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Cała się trzęsłam i to wcale nie było spowodowane temperaturą.
Gdy trochę się uspokoiłam wstałam z łóżka i powoli zeszłam po
schodach. Skierowałam się do kuchni i nalałam sobie wody do
przeźroczystej, wysokiej szklanki. Usiadłam na blacie i powoli
zaczęłam sączyć napój rozmyślając o śnie. No cóż, był
dziwny i nic kompletnie z niego nie zrozumiałam.
Przedwczoraj poinformowałam ciocię, że przyjedzie do mnie znajomy.
Zgodziła się bez problemu, nawet się chyba ucieszyła. Co do mnie
to nie byłam pewna, czy dobrze zrobiłam godząc się na to
wszystko. Chyba nie powinnam podawać mu tego adresu. Do tego jeszcze
ten sen, naprawdę nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Nigdy
nie śniłam tak bardzo realistycznie, po przebudzeniu niemal czułam
ten ból. Mam nadzieję, że więcej się nie powtórzy.
W pewnym momencie usłyszałam pukanie do drzwi. Podskoczyłam ze
strachu, a szklanka wypadła mi z rąk, rozbijając się na drobne
kawałki. Natychmiast zeskoczyłam z blatu i zaczęłam zgarniać
szkło. Na moje nieszczęście skaleczyłam się, a z mojego palca
zaczęła sączyć się krew. Do tego wszystkiego jeszcze chyba w
skórze zostało mi szkło.
-Cholera jasna. - przeklęłam pod nosem i złapałam za chusteczkę.
Znów ktoś lub coś zaczął się dobijać do drzwi. Podeszłam do
nich trzymając chusteczkę przy krwawiącej dłoni i stanęłam
przed drewnianą powierzchnią. Jest 4 w nocy, a ktoś puka do
drzwi. Trudno, jak mnie zabije to umrę i tyle. Może nawet lepiej.
Nacisnęłam klamkę lewą ręką bo druga niestety była lekko
„uszkodzona”. Za drzwiami ujrzałam uśmiechniętą twarz Matta.
Czy on zawsze musi być taki radosny? No, ale cóż, porę sobie
wybrał idealną, nie ma co.
-Sharon! - powiedział i przytulił mnie do siebie delikatnie jak na
swoje ramiona.
-Dusisz mnie Matt. - mruknęłam cicho.
Chłopak odsunął się ode mnie, a jego wzrok powędrował na moją
dłoń.
-Mój boże, co ci się stało? - spytał szybko.
-Chwilka, wejdź. - powiedziałam bo wciąż staliśmy w drzwiach.
Przekręciłam zamek i poprowadziłam go do salonu.
-Siadaj, chcesz coś do picia?- zapytałam.
-Możesz mi powiedzieć, czemu po twojej dłoni cieknie krew i
właśnie skapuje na podłogę? - nie dawał za wygraną wskazując
na czerwone krople znajdujące się na panelach.
Rzeczywiście, rana chyba była głęboka bo naprawdę wydobywało
się z niej dużo krwi.
-Po prosu stłukłam szklankę i skaleczyłam się.
-Pokaż to. - powiedział podchodząc do mnie i łapiąc za dłoń.
Odsunął od niej chusteczkę, a ja szybko odwróciłam głowę.
-Boisz się krwi?- spytał jak gdyby nigdy nic wciąż trzymając
moją rękę.
-Trochę. - mruknęłam zawstydzona.
-Chodź do łazienki, trzeba to przemyć bo nic nie widzę.
Poprowadziłam go do łazienki znajdującej się na parterze. Ta
była urządzona raczej w ciemnych kolorach, miała czarne kafelki i
grafitowe meble. Podeszliśmy do umywalki. Matt wziął moja rękę
i wsadził ją pod strumień bieżącej, zimnej wody.
-Jest tu gdzieś woda utleniona i jakiś bandaż? - zapytał
troskliwie.
-W tamtej szafce – wskazałam na wiszący na przeciwnej ścianie
mebel. - poczekaj, pójdę. - dodałam.
-Siedź i trzymaj tą rękę pod wodą. - powiedział i sam wziął
koszyczek z opatrunkami.
Zrobiłam posłusznie to o co mnie poprosił. Chłopak podszedł do
mnie i zaczął grzebać w lekach szukając czegoś i nucąc
melodię pod nosem.
-Będzie szczypało. - mruknął wyjmując opakowanie z wodą
utlenioną.
-Musisz? - zapytałam
Matt parsknął śmiechem i polał ranę wodą, syknęłam z bólu i
przymknęłam oczy.
-Już?
-Nie, masz tu chyba szkło, trzeba je wyciągnąć bo może się wdać
zakażenie.
-Błagam tylko nie to. Nic mi nie będzie. - szybko powiedziałam
zabierając rękę i chowając ją za plecami.
Moja wina, że brzydzą mnie rany, krew i ogólnie te wszystkie
sprawy. Momentalnie przypomniałam sobie co zrobiłam ostatnio z
moim brzuchem i przedramieniem, ale jakoś odgoniłam tą wizję.
-Jak chcesz możemy jechać do szpitala. - powiedział opierając się
o umywalkę i zakładając ręce na klatce piersiowej – To jak?-
zapytał uśmiechając się chytrze.
Westchnęłam cicho i podałam mu dłoń.
-Tylko delikatnie. -ostrzegałam go ze strachem w oczach.
-Nie, urwę ci rękę. Jestem bardzo delikatnym facetem, o to się
nie bój. - mruknął podnosząc jedną brew.
Zaśmiałam się cicho i spojrzałam na niego. Jasno brązowe
oczy były całkowicie skupione na wykonywanej czynności, marszczył
przy tym zabawnie czoło i rozchylał usta. Na jego głowie
spoczywał ciemny full cap, a na sobie miał koszulę w kratę,
której podwinął rękawy. Na rękach widniało mnóstwo tatuaży.
Wpatrzyłam się w nie i zaczęłam wodzić wzrokiem po „rysunkach”.
Szczególnie spodobała mi się czaszka na lewym przedramieniu i
okalające ją róże. Schyliłam się trochę by móc się
przyjrzeć.
-Widzę, że się czymś zajęłaś. - powiedział uśmiechając się
pod nosem.
-Są piękne.- szepnęłam jakby do siebie.
Naprawdę bardzo mi się podobały, zresztą miałam coś podobnego
w swoich własnych szkicach. Matt odchrząknął głośno.
Otrząsnęłam się i spojrzałam na niego.
-Nie bolało? - spytał.
-To już koniec? Nawet nic nie poczułam.
-Teraz tylko obandażować i po sprawie.
Chłopak wyciągnął bandaż i zaczął delikatnie owijać nim moją
dłoń. Gdy skończył poszedł odłożyć rzeczy na swoje miejsce.
-Dziękuję.- powiedziałam.
-Nie ma za co. Chodź, zrobisz mi kawy, bo zaraz padnę.
Matt przepuścił mnie w drzwiach kładąc rękę na moich plecach
i popychając mnie delikatnie. Poszłam do kuchni i nastawiłam wodę
na kawę. Wzięłam też zmiotkę i posprzątałam szybko szkło, po
czym wyrzuciłam je do śmieci. Zalałam kubki z kawą, wodą i
zaniosłam je do mojego pokoju. Uznałam, że tam będzie lepiej
siedzieć bo jeszcze obudzimy ciotkę, a tego nie chcę. Wchodziłam
powoli po schodach, bo znając mnie zaraz pewnie bym się wywaliła.
Kopnęłam cicho drzwi i weszłam do pokoju. Matt stał przy oknie i
wpatrywał się w przestrzeń. Postawiłam kubki na drewnianym
stoliku i usiadłam na łóżku, które skrzypnęło cicho pod moim
ciężarem. Chłopak odwrócił się w moją stronę i ułożył się
w fotelu pod oknem biorąc do ręki kawę. Siedzieliśmy w ciszy i
popijaliśmy napój. Moje przymknięte powieki tworzyły niesamowitą
rzeczywistość. W duchu cieszyłam się tą chwilą. Świadomością,
że ktoś jest blisko mnie, ale nie naciska, nie pyta, nie dręczy.
Zwyczajnie jest. Za to mu dziękowałam z całego serca. Wiedziałam,
że czeka aż sama zacznę. Czułam jego wzrok na sobie, ale wcale
mi to nie przeszkadzało.
-Miłość jest zła, wyniszcza. -zaczęłam z zamkniętymi oczami. -
Im więcej osób kochasz, tym jesteś słabszy. Poświęcasz się,
nie dbasz o swoje dobro. Robisz wszystko, żeby zapewnić im
szczęście i bezpieczeństwo, a tymczasem postępujesz głupio. -
powiedziałam cicho.
-Jeżeli mówimy o prawdziwej miłości, to druga osoba poświęca
się dla ciebie. To działa w dwie strony. Im więcej osób kochasz
tym więcej zyskujesz. Każdy wnosi coś od siebie. - odpowiedział
Matt.
-W takim razie nie mówimy o miłości. - mruknęłam
Oczy mi się załzawiły, ale tak bardzo nie chciałam przy nim
płakać. Mogę to zrobić, ale nie tu, nie teraz. Jak będę sama.
Nie chcę pokazywać jaka jestem słaba. Wystarczy, że sama o tym
wiem i się z tym męczę. Matt wstał z fotela i odłożył kubek na
stolik, po czym usiadł obok mnie na łóżku i mocno mnie do siebie
przytulił.
-Nie dotykaj mnie. - szepnęłam dławiąc łzy i próbując się od
niego odsunąć.
Matt jednak mocno mnie przy sobie trzymał, gładząc po włosach,
które już tak nie lśniły jak kiedyś. Już się nie wyrywałam,
opadłam bezwładnie na jego klatkę piersiową, próbując schować
się między silnymi ramionami. Ale nie płakałam, wytrwałam.
-Nie możesz stale obwiniać siebie za to wszystko. - powiedział cicho Matt wciąż
głaszcząc mnie po głowie.
Jego głos i dotyk działały na mnie uspokajająco. Z zamkniętymi
oczami, niemal desperacko wyłapywałam kolejne słowa przerywające
głuchą ciszę, która tak bardzo mnie męczy.
-Mów. - szepnęłam.
-Nie wiem co czujesz i nigdy się nie dowiem, nawet nie mam pojęcia
jak to dokładnie było, co spowodowało, że jesteś w takim
stanie. Naprawdę nic nie wiem. Poza tym, że nie ma czegoś co jest
warte tych łez, które w sobie dusisz i wylewasz każdego wieczoru.
Nie będę ci mówił, że będzie lepiej, bo tak może być, jeżeli
ty sama staniesz się lepsza niż byłaś poprzedniego dnia. A tego
nie wiem. Widzisz? Wracam do punktu wyjścia. I chciałbym jeszcze
zapytać o tą bliznę na twojej ręce - podniosłam głowę i
zauważyłam, że Matt wpatruje się w tą nieszczęsną ranę na
przedramieniu. - ale chyba znam odpowiedź. - westchnął cicho.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i podciągnęłam swoją
koszulkę pokazując swój brzuch. Matt zobaczył bliznę i próbował
wyłapać moje spojrzenie, ale po chwili wodzenia po ścianach
opuściłam głowę. Chłopak złapał mój podbródek i uniósł twarz tak, że swobodnie mogłam patrzeć w jego oczy. Bałam
się tego spojrzenia więc przymknęłam powieki..
-Sharon, spójrz na mnie. - powiedział niemalże błagalnym głosem.
Zrobiłam jak mi kazał i wpatrzyłam się w jego tęczówki. Biła
od nich troska, której tak dawno nie doświadczyłam. Widziałam
jak się martwi.
-Nie rób tego więcej, obiecaj mi to.
-Nie mogę.
-Obiecaj. Sharon, proszę cię.
Kiwnęłam tylko głową i powiedziałam ciche „obiecuję”, po
czym znów wygodnie ułożyłam się na jego klatce piersiowej.
Leżałam tak i nic nie mówiłam, Matt też się nie odzywał. W
moim pokoju panowała grobowa cisza, pomijając nasze nierównomierne
oddechy. Gdy już powoli odchodziłam do krainy Morfeusza Matt,
powiedział cicho, całując mnie w czoło:
-Tak naprawdę przyjechałem tu, żeby zobaczyć twój uśmiech i być
jego jedynym powodem...-zrobił chwilę przerwy i dodał po chwili - Chociaż jeden mały uśmiech.
Nie mam pojęcia co ja robię, ale ok. xD Dodawajcie komentarze bo ostatnio było ich 16 a teraz 7 także sama już nie wiem ile osób to czyta... ;] Tak na marginesie to Oliver oświadczył się Hannah. <3
http://www.youtube.com/watch?v=LPXJXxfauis <3
Mrrrrrrrrr. <3 Świetny rozdział. I ta końcówka. Wiesz, nawet nie przeszkadzałoby mi to, że Sharon może być z Mattem. Matta lubię. XD
OdpowiedzUsuń(czyżby pierwsza?)
Dużo weny życzę! :D
Widzę, że wena ci dopisuje ;] Rozdział fajny, jak zawsze zresztą. I jak zawsze czekam na nexta ;D
OdpowiedzUsuńO jejkuu, świetne. Uwielbiam twój styl pisania, strasznie umiejętnie dobierasz słowa :3
OdpowiedzUsuńco do fabuły... Hm, ja wciąż czekam, az Oliver ruszy się do Sharon i niech się pogodzą czy coś :c
Matt taki uroczy, jeej <3
dużo weny życzę i dodawaj szybciutko :3
jeku , to było boskie <3
OdpowiedzUsuńuwielbiam to jak piszesz ^^
rozdział boski i czekam na next'a ;33
prześwietne *o*
OdpowiedzUsuńpisz kolejne jak najszybciej :)
weny ;>
AAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńRzygam tęcza a ten rozdział doprowadził mnie do łez wzruszenia...
Kocham cię.
Przyznaję ci kurwa nobla czy coś takiego :D
Mało kto potrafi doprowadzić mnie do płaczu pisząc opowiadania na blogu lub książkę :D
Rozdział świetny a ja zapraszam cię na swojego bloga (oczywiście,mojego nowego bloga)
http://imherewiththedevil.blogspot.com/
The Deviant :*
O bożebożebożeboże!!!! Następny proszę, oby szybko.! *o* <3
OdpowiedzUsuńJejkuuuu, cudowny <3 <3 <3 czekam na kolejny :3
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że się nie odzywam, ale MATKO BOSKA, wszyscy w przypływie świątecznej weny piszą takie długie, cudowne rozdziały, że nie mam pojęcia za co się zabrać :/
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to nic nie powiem oprócz: geniusz, bo mnie zatkało. Uwielbiam to opowiadanie i to w jaki sposób piszesz :-)
weny!
Zapraszam do siebie na III :-)
OdpowiedzUsuńJejkuu nie wiem co powiedzieć :(
OdpowiedzUsuń