czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 23.

    Wróciłam do domu i szybko poszłam do swojego pokoju. Nie miałam najmniejszej ochoty rozmawiać z ciocią, jedyną rzeczą, której teraz pragnęłam to gorąca kąpiel. Zabrałam z pokoju koszulkę Olivera, w której teraz bezustannie śpię. Udałam się do łazienki i stanęłam przed lustrem. Zrzuciłam z siebie bluzkę i wpatrzyłam się w swoje odbicie. Wychudzone ramiona, wystające obojczyki, żebra i kości biodrowe. Mimo to widziałam tłuszcz, umysł tak dobrze ukrywał przede mną prawdę. Wpatrzyłam się w brzuch, na którym widniała długa blizna. Przejechałam po niej delikatnie palcem odrywając wzrok od lustrzanej tafli. Nie chciałam na siebie patrzeć, bałam się zauważyć jak dużą krzywdę robię samej sobie nie jedząc. Byłam zwyczajnie wychudzona, ale nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Odpychałam ją na drugi plan i czułam się lepiej. Podeszłam do wanny i odkręciłam kurek, z którego wypłynął strumień wody. Usiadłam na krawędzi i wpatrzyłam się w lecącą wodę. Zrobiło mi się tak cholernie smutno, jeszcze bardziej niż wcześniej. Spojrzałam na swoje chude palce u dłoni. Marzę, żeby poczuć się lekko, potrzebuję niejedzenia. Zawiesiłam wzrok na przeciwnej ścianie, obłożonej kremowymi kafelkami. Sterylnie czysto. Chciałabym, żeby taki porządek panował w mojej głowie. Źle mi. Jestem zła, zmęczona, wyczerpana, głupia i do tego smutna. Kurwa. Kocham go tak bardzo. Nie płacz.
Weszłam do wanny, łzy zaczęły mieszać się z przyjemnie ciepłą wodą. Podciągnęłam kolana pod brodę i oparłam na nich głowę. Wszystkich straciłam. Najpierw tata, a razem z nim matka. Łatwiej było mnie oddać do cholernie drogiego psychologa niż porozmawiać. Tak bardzo była mi wtedy potrzebna. Wciąż się z tym nie pogodziłam, to niesprawiedliwe. Czasami mam wrażenie, że tata byłby jedyną osobą, która by mnie zrozumiała. Potem Oliver. Nie opłaca się kochać, albo zostanie ci to odebrane, albo sama coś spieprzysz. Zasmakowałam tego wszystkiego. Z nim było.. inaczej, lepiej. Potrzebuję kogoś, tak bardzo nie chcę być z tym wszystkim sama. Jednocześnie doskonale wiem, że będę starać się odtrącić wszystkich, którzy będą chcieli się do mnie zbliżyć. Chciałabym, aby ktoś cieszył się, że ma właśnie mnie.
Osunęłam się powoli i zanurzyłam się cała w wodzie. Była już lekko chłodna. Zamknęłam oczy i ukryłam twarz pod wodną taflą. Wynurzyłam się gwałtownie bo usłyszałam natarczywe pukanie do drzwi. Szybko wyszłam z wanny, owinęłam się pierwszym lepszym ręcznikiem i otworzyłam drewniane drzwi. Przede mną ujrzałam Amelię.
-Myślałam, że jeszcze nie wróciłaś, ale usłyszałam twój telefon, ktoś dzwonił. - powiedziała z zaniepokojeniem patrząc na moja twarz. - Płakałaś?- dodała po chwili.
-Chodzi ci o czerwone oczy? - zapytałam szybko śmiejąc się delikatnie – Zatarłam sobie je tonikiem.- uśmiechnęłam się.
Amelia kiwnęła tylko głową i zeszła na dół. Odetchnęłam z ulgą i wróciłam do pokoju. Zarzuciłam na siebie koszulkę i spojrzałam na ekran telefonu. Jakiś nieznany numer. Jeżeli coś ważnego to zadzwoni jeszcze raz. Położyłam się na łóżku wcześniej rzucając telefon na miękkie, różowe poduszki. Jestem tylko człowiekiem. Popełniam błędy, których już nie da się naprawić. Znów się popłakałam. Ja po prostu brnę bez celu przez ludzi, życie z tym cholernym, tępym bólem. Zabłądziłam. Myślenie kosztuje i do tego boli.
Nagle zadzwonił mój telefon – nie myliłam się. Otarłam szybko łzy i odebrałam połączenie.
-Słucham? - spytałam trochę ochrypłym głosem.
-Cześć Sharon. - usłyszałam znany mi głos
-Kto mówi? - zapytałam bo nie byłam do końca pewna z kim rozmawiam.
-Matt, głuptasie. - powiedział śmiejąc się. - Jak tam? - spytał już poważniej.
-Dobrze.
-Nie. - odpowiedział po chwili ciszy.
-Co „nie”? - byłam zdezorientowana.
-Nie jest dobrze. Słyszę, że płakałaś. - powiedział cicho, ale wciąż pewny siebie.
-Matt... to jest nieważne..
-Przestań mi tu pieprzyć głupoty i bądź cicho. Wiem, że jest ci ciężko, ale nawet jakby to beznadziejnie brzmiało.. po prostu nie warto. Nie warto, rozumiesz?

-Nie marnuj czasu, to nie ma sensu.
-Przyjadę. Chcę zmarnować z tobą ten czas. - powiedział na jednym wydechu.
Teraz to ogłupiałam.
-Chyba sobie żartujesz. Nigdzie nie przyjedziesz.
-Sharon... daj sobie pomóc. To nie jest problem, niech to do ciebie w końcu dotrze. Nie jestem tępy, zdaję sobie sprawę jak jest ci teraz źle.
-Nie ma mowy. Dam sobie radę, ale doceniam twoje wysiłki. - powiedziałam
-Jeżeli się nie zgodzisz to stanę ci przed drzwiami z chłopakami. Mamy niedługo trasę koncertową i będziemy też w Sydney. To zastanów się czy wolisz zobaczyć mnie samego czy z kimś jeszcze.
-Przestań mnie szantażować bo nic nie zdziałasz. - rzekłam oburzona.
-Cii. To jak? - zapytał
-Nie Matt. Nie będziesz leciał taki kawał drogi tylko po to, żeby mi powiedzieć „będzie dobrze”.Zresztą co to w ogóle za pomysł?
Ten chłopak mnie zadziwia. Przecież on mnie prawie nie zna, a byłby w stanie przelecieć dla mnie pół świata. Mimowolnie poczułam się jakoś tak.. lepiej.. bardziej potrzebna.
-Po pierwsze to jest mi ciebie szkoda, chyba jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś miał takie smutne oczy. A zauważyłaś chyba, że ja do najwrażliwszych osób na świecie nie należę, więc to już coś. Po drugie to zaintrygowałaś mnie, nawet bardzo. Zwyczajnie chcę cie lepiej poznać, pomóc i udowodnić, że nie jesteś z tym wszystkim sama, rozumiesz?
Zamurowało mnie. W momencie, gdy wypowiadał te słowa poczułam się dziwnie lekko. Jakby te negatywne emocje ze mnie uszły. Uśmiechnęłam się do telefonu i powiedziałam cicho:
-Gillies Street 49.
-Dziękuję.-odpowiedział.
Rozłączyłam się i odłożyłam telefon zapisując wcześniej jego numer. Chyba wszyscy zwariowali z nim na czele. Uśmiechnęłam się na myśl, że tu będzie. Może to głupie, ale on naprawdę miał w sobie coś takiego co powodowało malującą się radość na twarzy.
Położyłam się na łóżku i przykryłam ciało pościelą. Od pewnego czasu strasznie mi zimno. Przetarłam twarz dłońmi i uśmiechnęłam się sama do siebie. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.



                                                                         ~~*~~
Czułam ogromną potrzebę dotarcia w jakieś miejsce. Biegłam między drzewami, było ciemno. Mało co widziałam, potykałam się o kolejne przeszkody, różnorodne gałęzie, korzenie. Jednak jeszcze bardziej przyśpieszyłam. Z każdą kolejną sekundą czułam, że coś tracę, coś bardzo cennego. Pojawił się ogromny ból w klatce piersiowej, ale jakby pchana przez niewidoczne ręce dalej przemierzałam kolejne odległości. Miałam wrażenie, że jeżeli nie zdążę na czas jeszcze bardziej się pogrążę. Nie wiedziałam co jest moim celem, ale przeczucie mówiło mi, że koniecznie muszę dalej biec. Tak też robiłam, a ból w klatce piersiowej stopniowo wzrastał. Nagle potknęłam się o coś, a moja noga utknęła pomiędzy korzeniami. Próbowałam ją wyciągnąć by nadrobić stracony czas, desperacko szarpałam nogą. Z moich oczu wypłynął strumień łez, a w tym samym momencie poczułam, że moja noga jakby sama się wyswobodziła. Szybko wstałam i ze łzami w oczach zaczęłam dalej biec. Po jakimś czasie dotarłam wreszcie na polanę, oświetloną przez księżyc. Poczułam ulgę, a jednocześnie rozczarowanie. Tak jakbym miała tu kogoś zobaczyć. Rozglądałam się między drzewami starając odnaleźć upragniony już widok. W pewnym momencie poczułam przeszywający ból w klatce piersiowej. Jakby ktoś przyłożył by do niej żywy ogień. Do oczu napłynęło mi jeszcze więcej łez. Ból nie ustępował, a ja zaczęłam żałować, że tu dotarłam, osunęłam się na ziemię. Do moich uszu dotarł jakby odgłos szeleszczących liści. Odwróciłam się w stronę, z której dochodził dźwięk i ujrzałam zakapturzoną postać. Z każdą chwilą, gdy się do mnie zbliżała ból powoli odchodził w niepamięć. Osoba ukucnęła przy mnie i dłońmi okrytymi czarnymi rękawiczkami zaczęła zdejmować kaptur...

Przebudziłam się gwałtownie podnosząc szybko głowę. Otworzyłam usta, chcąc krzyknąć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Cała się trzęsłam i to wcale nie było spowodowane temperaturą. Gdy trochę się uspokoiłam wstałam z łóżka i powoli zeszłam po schodach. Skierowałam się do kuchni i nalałam sobie wody do przeźroczystej, wysokiej szklanki. Usiadłam na blacie i powoli zaczęłam sączyć napój rozmyślając o śnie. No cóż, był dziwny i nic kompletnie z niego nie zrozumiałam.
Przedwczoraj poinformowałam ciocię, że przyjedzie do mnie znajomy. Zgodziła się bez problemu, nawet się chyba ucieszyła. Co do mnie to nie byłam pewna, czy dobrze zrobiłam godząc się na to wszystko. Chyba nie powinnam podawać mu tego adresu. Do tego jeszcze ten sen, naprawdę nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Nigdy nie śniłam tak bardzo realistycznie, po przebudzeniu niemal czułam ten ból. Mam nadzieję, że więcej się nie powtórzy.
W pewnym momencie usłyszałam pukanie do drzwi. Podskoczyłam ze strachu, a szklanka wypadła mi z rąk, rozbijając się na drobne kawałki. Natychmiast zeskoczyłam z blatu i zaczęłam zgarniać szkło. Na moje nieszczęście skaleczyłam się, a z mojego palca zaczęła sączyć się krew. Do tego wszystkiego jeszcze chyba w skórze zostało mi szkło.
-Cholera jasna. - przeklęłam pod nosem i złapałam za chusteczkę.
Znów ktoś lub coś zaczął się dobijać do drzwi. Podeszłam do nich trzymając chusteczkę przy krwawiącej dłoni i stanęłam przed drewnianą powierzchnią. Jest 4 w nocy, a ktoś puka do drzwi. Trudno, jak mnie zabije to umrę i tyle. Może nawet lepiej. Nacisnęłam klamkę lewą ręką bo druga niestety była lekko „uszkodzona”. Za drzwiami ujrzałam uśmiechniętą twarz Matta. Czy on zawsze musi być taki radosny? No, ale cóż, porę sobie wybrał idealną, nie ma co.
-Sharon! - powiedział i przytulił mnie do siebie delikatnie jak na swoje ramiona.
-Dusisz mnie Matt. - mruknęłam cicho.
Chłopak odsunął się ode mnie, a jego wzrok powędrował na moją dłoń.
-Mój boże, co ci się stało? - spytał szybko.
-Chwilka, wejdź. - powiedziałam bo wciąż staliśmy w drzwiach.
Przekręciłam zamek i poprowadziłam go do salonu.
-Siadaj, chcesz coś do picia?- zapytałam.
-Możesz mi powiedzieć, czemu po twojej dłoni cieknie krew i właśnie skapuje na podłogę? - nie dawał za wygraną wskazując na czerwone krople znajdujące się na panelach.
Rzeczywiście, rana chyba była głęboka bo naprawdę wydobywało się z niej dużo krwi.
-Po prosu stłukłam szklankę i skaleczyłam się.
-Pokaż to. - powiedział podchodząc do mnie i łapiąc za dłoń.
Odsunął od niej chusteczkę, a ja szybko odwróciłam głowę.
-Boisz się krwi?- spytał jak gdyby nigdy nic wciąż trzymając moją rękę.
-Trochę. - mruknęłam zawstydzona.
-Chodź do łazienki, trzeba to przemyć bo nic nie widzę.
Poprowadziłam go do łazienki znajdującej się na parterze. Ta była urządzona raczej w ciemnych kolorach, miała czarne kafelki i grafitowe meble. Podeszliśmy do umywalki. Matt wziął moja rękę i wsadził ją pod strumień bieżącej, zimnej wody.
-Jest tu gdzieś woda utleniona i jakiś bandaż? - zapytał troskliwie.
-W tamtej szafce – wskazałam na wiszący na przeciwnej ścianie mebel. - poczekaj, pójdę. - dodałam.
-Siedź i trzymaj tą rękę pod wodą. - powiedział i sam wziął koszyczek z opatrunkami.
Zrobiłam posłusznie to o co mnie poprosił. Chłopak podszedł do mnie i zaczął grzebać w lekach szukając czegoś i nucąc melodię pod nosem.
-Będzie szczypało. - mruknął wyjmując opakowanie z wodą utlenioną.
-Musisz? - zapytałam
Matt parsknął śmiechem i polał ranę wodą, syknęłam z bólu i przymknęłam oczy.
-Już?
-Nie, masz tu chyba szkło, trzeba je wyciągnąć bo może się wdać zakażenie.
-Błagam tylko nie to. Nic mi nie będzie. - szybko powiedziałam zabierając rękę i chowając ją za plecami.
Moja wina, że brzydzą mnie rany, krew i ogólnie te wszystkie sprawy. Momentalnie przypomniałam sobie co zrobiłam ostatnio z moim brzuchem i przedramieniem, ale jakoś odgoniłam tą wizję.
-Jak chcesz możemy jechać do szpitala. - powiedział opierając się o umywalkę i zakładając ręce na klatce piersiowej – To jak?- zapytał uśmiechając się chytrze.
Westchnęłam cicho i podałam mu dłoń.
-Tylko delikatnie. -ostrzegałam go ze strachem w oczach.
-Nie, urwę ci rękę. Jestem bardzo delikatnym facetem, o to się nie bój. - mruknął podnosząc jedną brew.
Zaśmiałam się cicho i spojrzałam na niego. Jasno brązowe oczy były całkowicie skupione na wykonywanej czynności, marszczył przy tym zabawnie czoło i rozchylał usta. Na jego głowie spoczywał ciemny full cap, a na sobie miał koszulę w kratę, której podwinął rękawy. Na rękach widniało mnóstwo tatuaży. Wpatrzyłam się w nie i zaczęłam wodzić wzrokiem po „rysunkach”. Szczególnie spodobała mi się czaszka na lewym przedramieniu i okalające ją róże. Schyliłam się trochę by móc się przyjrzeć.
-Widzę, że się czymś zajęłaś. - powiedział uśmiechając się pod nosem.
-Są piękne.- szepnęłam jakby do siebie.
Naprawdę bardzo mi się podobały, zresztą miałam coś podobnego w swoich własnych szkicach. Matt odchrząknął głośno. Otrząsnęłam się i spojrzałam na niego.
-Nie bolało? - spytał.
-To już koniec? Nawet nic nie poczułam.
-Teraz tylko obandażować i po sprawie.
Chłopak wyciągnął bandaż i zaczął delikatnie owijać nim moją dłoń. Gdy skończył poszedł odłożyć rzeczy na swoje miejsce.
-Dziękuję.- powiedziałam.
-Nie ma za co. Chodź, zrobisz mi kawy, bo zaraz padnę.
Matt przepuścił mnie w drzwiach kładąc rękę na moich plecach i popychając mnie delikatnie. Poszłam do kuchni i nastawiłam wodę na kawę. Wzięłam też zmiotkę i posprzątałam szybko szkło, po czym wyrzuciłam je do śmieci. Zalałam kubki z kawą, wodą i zaniosłam je do mojego pokoju. Uznałam, że tam będzie lepiej siedzieć bo jeszcze obudzimy ciotkę, a tego nie chcę. Wchodziłam powoli po schodach, bo znając mnie zaraz pewnie bym się wywaliła. Kopnęłam cicho drzwi i weszłam do pokoju. Matt stał przy oknie i wpatrywał się w przestrzeń. Postawiłam kubki na drewnianym stoliku i usiadłam na łóżku, które skrzypnęło cicho pod moim ciężarem. Chłopak odwrócił się w moją stronę i ułożył się w fotelu pod oknem biorąc do ręki kawę. Siedzieliśmy w ciszy i popijaliśmy napój. Moje przymknięte powieki tworzyły niesamowitą rzeczywistość. W duchu cieszyłam się tą chwilą. Świadomością, że ktoś jest blisko mnie, ale nie naciska, nie pyta, nie dręczy. Zwyczajnie jest. Za to mu dziękowałam z całego serca. Wiedziałam, że czeka aż sama zacznę. Czułam jego wzrok na sobie, ale wcale mi to nie przeszkadzało.
-Miłość jest zła, wyniszcza. -zaczęłam z zamkniętymi oczami. - Im więcej osób kochasz, tym jesteś słabszy. Poświęcasz się, nie dbasz o swoje dobro. Robisz wszystko, żeby zapewnić im szczęście i bezpieczeństwo, a tymczasem postępujesz głupio. - powiedziałam cicho.
-Jeżeli mówimy o prawdziwej miłości, to druga osoba poświęca się dla ciebie. To działa w dwie strony. Im więcej osób kochasz tym więcej zyskujesz. Każdy wnosi coś od siebie. - odpowiedział Matt.
-W takim razie nie mówimy o miłości. - mruknęłam
Oczy mi się załzawiły, ale tak bardzo nie chciałam przy nim płakać. Mogę to zrobić, ale nie tu, nie teraz. Jak będę sama. Nie chcę pokazywać jaka jestem słaba. Wystarczy, że sama o tym wiem i się z tym męczę. Matt wstał z fotela i odłożył kubek na stolik, po czym usiadł obok mnie na łóżku i mocno mnie do siebie przytulił.
-Nie dotykaj mnie. - szepnęłam dławiąc łzy i próbując się od niego odsunąć.
Matt jednak mocno mnie przy sobie trzymał, gładząc po włosach, które już tak nie lśniły jak kiedyś. Już się nie wyrywałam, opadłam bezwładnie na jego klatkę piersiową, próbując schować się między silnymi ramionami. Ale nie płakałam, wytrwałam.
-Nie możesz stale obwiniać siebie za to wszystko. - powiedział cicho Matt wciąż głaszcząc mnie po głowie.
Jego głos i dotyk działały na mnie uspokajająco. Z zamkniętymi oczami, niemal desperacko wyłapywałam kolejne słowa przerywające głuchą ciszę, która tak bardzo mnie męczy.
-Mów. - szepnęłam.
-Nie wiem co czujesz i nigdy się nie dowiem, nawet nie mam pojęcia jak to dokładnie było, co spowodowało, że jesteś w takim stanie. Naprawdę nic nie wiem. Poza tym, że nie ma czegoś co jest warte tych łez, które w sobie dusisz i wylewasz każdego wieczoru. Nie będę ci mówił, że będzie lepiej, bo tak może być, jeżeli ty sama staniesz się lepsza niż byłaś poprzedniego dnia. A tego nie wiem. Widzisz? Wracam do punktu wyjścia. I chciałbym jeszcze zapytać o tą bliznę na twojej ręce - podniosłam głowę i zauważyłam, że Matt wpatruje się w tą nieszczęsną ranę na przedramieniu. - ale chyba znam odpowiedź. - westchnął cicho.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i podciągnęłam swoją koszulkę pokazując swój brzuch. Matt zobaczył bliznę i próbował wyłapać moje spojrzenie, ale po chwili wodzenia po ścianach opuściłam głowę. Chłopak złapał mój podbródek i uniósł twarz tak, że swobodnie mogłam patrzeć w jego oczy. Bałam się tego spojrzenia więc przymknęłam powieki..
-Sharon, spójrz na mnie. - powiedział niemalże błagalnym głosem.
Zrobiłam jak mi kazał i wpatrzyłam się w jego tęczówki. Biła od nich troska, której tak dawno nie doświadczyłam. Widziałam jak się martwi.
-Nie rób tego więcej, obiecaj mi to.
-Nie mogę.
-Obiecaj. Sharon, proszę cię.
Kiwnęłam tylko głową i powiedziałam ciche „obiecuję”, po czym znów wygodnie ułożyłam się na jego klatce piersiowej. Leżałam tak i nic nie mówiłam, Matt też się nie odzywał. W moim pokoju panowała grobowa cisza, pomijając nasze nierównomierne oddechy. Gdy już powoli odchodziłam do krainy Morfeusza Matt, powiedział cicho, całując mnie w czoło:
-Tak naprawdę przyjechałem tu, żeby zobaczyć twój uśmiech i być jego jedynym powodem...-zrobił chwilę przerwy i dodał po chwili -  Chociaż jeden mały uśmiech. 


Nie mam pojęcia co ja robię, ale ok. xD Dodawajcie komentarze bo ostatnio było ich 16 a teraz 7 także sama już nie wiem ile osób to czyta... ;]  Tak na marginesie to Oliver oświadczył się Hannah. <3

 http://www.youtube.com/watch?v=LPXJXxfauis    <3

11 komentarzy:

  1. Mrrrrrrrrr. <3 Świetny rozdział. I ta końcówka. Wiesz, nawet nie przeszkadzałoby mi to, że Sharon może być z Mattem. Matta lubię. XD
    (czyżby pierwsza?)
    Dużo weny życzę! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę, że wena ci dopisuje ;] Rozdział fajny, jak zawsze zresztą. I jak zawsze czekam na nexta ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. O jejkuu, świetne. Uwielbiam twój styl pisania, strasznie umiejętnie dobierasz słowa :3
    co do fabuły... Hm, ja wciąż czekam, az Oliver ruszy się do Sharon i niech się pogodzą czy coś :c
    Matt taki uroczy, jeej <3
    dużo weny życzę i dodawaj szybciutko :3

    OdpowiedzUsuń
  4. jeku , to było boskie <3
    uwielbiam to jak piszesz ^^
    rozdział boski i czekam na next'a ;33

    OdpowiedzUsuń
  5. prześwietne *o*
    pisz kolejne jak najszybciej :)
    weny ;>

    OdpowiedzUsuń
  6. AAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!
    Rzygam tęcza a ten rozdział doprowadził mnie do łez wzruszenia...
    Kocham cię.
    Przyznaję ci kurwa nobla czy coś takiego :D
    Mało kto potrafi doprowadzić mnie do płaczu pisząc opowiadania na blogu lub książkę :D
    Rozdział świetny a ja zapraszam cię na swojego bloga (oczywiście,mojego nowego bloga)
    http://imherewiththedevil.blogspot.com/
    The Deviant :*

    OdpowiedzUsuń
  7. O bożebożebożeboże!!!! Następny proszę, oby szybko.! *o* <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Jejkuuuu, cudowny <3 <3 <3 czekam na kolejny :3

    OdpowiedzUsuń
  9. Przepraszam, że się nie odzywam, ale MATKO BOSKA, wszyscy w przypływie świątecznej weny piszą takie długie, cudowne rozdziały, że nie mam pojęcia za co się zabrać :/
    Co do rozdziału to nic nie powiem oprócz: geniusz, bo mnie zatkało. Uwielbiam to opowiadanie i to w jaki sposób piszesz :-)
    weny!

    OdpowiedzUsuń
  10. Zapraszam do siebie na III :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jejkuu nie wiem co powiedzieć :(

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

.